16 kwietnia 1991 roku na ostatnim piętrze dawnej siedziby KC PZPR w Warszawie po raz pierwszy zabrzmiał giełdowy dzwon - przypomina "Rzeczpospolita". Na początku na warszawskim parkiecie notowanych było tylko pięć spółek, a pierwszym inwestorom zdarzało się przynosić swoje pieniądze, często niewiadomego pochodzenia, w reklamówkach.
Na pierwszej w historii sesji inwestorzy mieli do wyboru akcje pięciu spółek – Tonsilu, Próchnika, Krosna, Kabli i Exbudu. Dziś jest ich 373. Na koniec 1991 roku kapitalizacja naszego parkietu wynosiła 161 mln zł. Obecnie, gdy na parkiecie od ponad roku trwa bessa, GPW jest o ponad połowę mniej warta, niż na szczycie dwa lata temu. Jej kapitalizacja wynosi 417 mld zł. Do końca 1991 roku sesje odbywały się tylko raz w tygodniu, a kurs był ustalany na fixingu. Od tego czasu zmieniło się prawie wszystko.
Krezusi z reklamówką
Na początku działania giełdy nie było w Polsce wyspecjalizowanych instytucji, które mogły na niej inwestować, a banki musiały nabrać zaufania do rynku. Dlatego pierwsi inwestorzy, którzy przychodzili do biur maklerskich, to były osoby prywatne. Jak wspominają maklerzy, na starcie najchętniej akcje kupowały osoby, które zajmowały się organizowaniem wymiany waluty na ulicach. Byli to cinkciarze, którzy jako najbardziej mobilni przedsiębiorcy finansowi z przełomu transformacji ruszyli na giełdę.
– To byli przedstawiciele polskiego „foreksu”, którzy wprowadzali w osłupienie zagranicznych inwestorów odwiedzających naszą giełdę – mówi Mirosław Kaczko, posiadacz licencji maklerskiej nr 9, dziś pracujący w DM ECM. – Zdarzały się osoby, które przychodziły z reklamówką pieniędzy i pytały, gdzie można kupić te akcje – mówi Jarosław Skorulski, makler nr 4 w Polsce, obecnie szef Allianz TFI. – Do dziś na giełdzie są tacy inwestorzy, którzy zaczynali wtedy od 10 tys. dolarów, a dziś mają prawdziwe fortuny – oczywiście są to jednostki – dodaje.
Trudne początki
Bolączką GPW na początku działalności była niska liczba notowanych spółek, dlatego rosnące zainteresowanie rynkiem powodowało, że akcje notowanych firm zostały wywindowane do absurdalnych poziomów.
W 18-letniej historii giełdy najlepszym dla inwestorów był rok 1993. W ciągu 12 miesięcy indeks WIG zyskał na wartości aż 1095 procent.
Akcje dla ludu
Wiara w nieskończoność wzrostów mobilizowała kolejne dziesiątki tysięcy ludzi do zakupów akcji. Tworzące się kolejki, listy społeczne po akcje były tematami głównych wydań dzienników telewizyjnych, a na pierwszych stronach gazet konkurowały z najważniejszymi wydarzeniami politycznymi - wrześniowymi wyborami parlamentarnymi i wycofywaniem z Polski ostatnich oddziałów wojsk radzieckich. Apogeum giełdowej gorączki była sprzedaż akcji Banku Śląskiego. W ofercie publicznej zapisało się na nie około 800 tysięcy osób. To rekord, który nigdy nie został pobity - wynika z informacji zebranych przez GPW.
Pierwszy spekulacyjny bąbel pękł w 1994 roku. Wtedy WIG w ciągu roku stracił ponad 70 proc. swojej wartości. Skala strat nie była jednak wielka, bo warszawska giełda miała wtedy rozmiar mikroskopijny w porównaniu z wielkością polskiej gospodarki.
Źródło: Rzeczpospolita, money.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN CNBC BIZNES