Wizja nieprzekraczalnej granicy 200 dolarów za baryłkę ropy jest coraz bardziej realna. A to oznacza, że w grudniu za litr paliwa na stacji benzynowej możemy zapłacić grubo ponad 6 zł - alarmują eksperci.
Konsekwencją tak drogiej ropy będzie 7-procentowa inflacja - prognozują analitycy - co pociągnie za sobą spowolnienie gospodarki i zwolnienia pracowników. Postrach ekonomistów, czyli baryłka ropy za 200 dolarów to nie utopia. Ta wizja, do tej pory tylko w fazie ponurych proroctw, jest coraz bardziej realna. Ekonomiści banku Unicredit opracowali najnowszy raport, według którego taką cenę surowca zobaczymy już w grudniu.
Tak drastyczny i szybki skok cen ropy naftowej w krótkim czasie, oznaczałby poważne konsekwencje dla gospodarki światowej i naszych portfeli - twierdzą eksperci z Unicredit.
Co nam grozi
Ceny ropy są ostatnio nieprzewidywalne. Tydzień temu baryłka osiągnęła rekordową cenę 134 dolarów, po czym błyskawicznie przekroczyła 140.W poniedziałek za baryłkę trzeba było zapłacić 142,99 dolarów.
Gdyby czarny scenariusz - 200 dolarów za baryłkę - się spełnił, litr benzyny mógłby kosztować nawet 6,11 złotych, olej napędowy: 6,36 złotych. W efekcie wysokiej ceny ropy wzrośnie inflacja i to we wszystkich sektorach rynku, nie tylko w kategorii paliw. W efekcie, jak prognozuje "Gazeta Prawna", poziom inflacji sięgnąłby nawet 7 procent, co pociągnie za sobą dalszy wzrost stóp procentowych - nawet do 7 procent. To z kolei oznacza wolniejszy nawet o 1 punkt procentowy wzrost gospodarki.
- Z cenami ropy związane są ceny innych surowców, jak gazu czy węgla - komentuje Krzysztof Rybiński z Ernst&Young. - Przy jednoczesnym uwolnieniu cen prądu może to oznaczać, że czeka nas typowy szok "stagflacyjny", tj. wysoka inflacja i niższy wzrost gospodarczy.
Jakub Borowski, główny ekonomista Invest Banku mówi "Gazecie Prawnej", że największe podwyżki cen na polskim rynku mogłyby dotyczyć sektora usług, bo te nie mają konkurencji w postaci importu. Z jednej strony reaguje polityka pieniężna, z drugiej w pewnych branżach ceny i tak nie rosną ze względu na konkurencję zagranicznych producentów, ale rosną koszty produkcji - mówi "Gazecie Prawnej" Borowski. - Zmusza to albo do zwiększenia wydajności pracy, co jest czasochłonne, albo do zwolnień pracowników - dodaje ekspert.
Ropa a wakacje
Najbardziej narażone na wzrosty są ceny usług transportowych. Przeciwko galopującym cenom paliw protestowali już kierowcy w wielu krajach, także w Polsce.
Na pewno mogą zdrożeć bilety lotnicze.
- Paliwo lotnicze to 30-40 procent kosztów przewoźnika - mówi Wojciech Kądziołka, rzecznik LOT-u. - W zeszłym roku tona paliwa lotniczego kosztowałą 600-700 dolarów, dziś jest to 1700 dolarów. Na świecie zdarzały się bankructwa przewoźników, nie tylko lotniczych, z powodu wysokich cen ropy. To musi przełożyć się w końcu na ceny biletów, bo firmy lotnicze nie mają innego pola manewru w obniżaniu kosztów własnych - podkreśla Kądziołka.
Główni rozgrywający
Zdaniem analityków z Unicredit, ceny ropy mogą w tym roku zależeć od tak różnych czynników, jak pogoda i polityka. Zbliża się sezon huraganów, a to oznaczać może duże straty po uderzeniach żywiołu. Także ewentualne uderzenie USA na Iran jest oceniane jako jedno z najpoważniejszych zagrożeń dla cen ropy. W dodatku doniesienia o małych zapasach tego surowca znacząco podnoszą temperaturę rynku i powodują paniczne ruchy inwestorów.
Gdyby doszło do najgorszego, czyli gwałtownych ruchów cen na rynku ropy, najpierw recesja czeka gospodarkę amerykańską. Niewykluczone, że pojawi się ona także w strefie euro. Dla takich krajów jak Polska oznacza to spowolnienie tempa wzrostu gospodarczego.
lad
Źródło: "Gazeta Prawna"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24