Amerykański rynek rowerów na zamówienie rośnie jak na drożdżach. - Moi klienci to bardzo różni ludzie. Są wśród nich kurierzy, którzy naprawdę dużo jeżdżą po mieście. Są też brokerzy z Wall Street czy prawnicy. Ludzie, którzy cenią piękne rzeczy - mówi Bloombergowi Johnny Coast, który produkuje jednoślady na zamówienie. Nie odstrasza nawet cena - rzędu 10 tys. dolarów.
Johnny Coast jest nowojorskim rzemieślnikiem produkującym rowery na zamówienie. Jak przyznaje, koszt wykonania jednego roweru to od 6 do nawet 10 tysięcy dolarów, a czas oczekiwania dwa miesiące. Samo wykonanie ramy to koszt od 2,5 tys. do 4 tys. dolarów. Z kolei wykończenie: koła - 1 tys. dol., błotniki - 1 tys. dol., manetki i korba - 2 tys. dolarów.
- Używam komponentów najwyższej jakości, by dać klientowi dokładnie to, czego chce. Długość ramienia, wielkość korpusu, waga... To wszystko biorę pod uwagę, dobierając rurki i ustalając geometrię ramy - opowiada o swoim fachu Coast.
Jak dodaje, "jego klienci cenią piękne rzeczy". - Skórzana taśma na kierownicę jest bardzo popularna. Powodzeniem cieszy się również taśma z materiału pokryta żywicą - powiedział. - Rowery mają w sobie dużo piękna, są trochę jak dzieła sztuki. Pomiędzy ludzkim ciałem a rowerem istnieje naprawdę ciekawa interakcja - podsumowuje.
Sześć miliardów do zagarnięcia
Amerykański przemysł rowerowy wart jest 5,8 mld dolarów rocznie. A jak pisaliśmy, w zeszłym roku 35,6 mln Amerykanów jeździło jednośladem co najmniej sześciokrotnie. To wprawdzie dużo mniej niż w 1989 roku, kiedy sześć razy do roku rowerem jeździło aż 57 mln osób.
Według Narodowego Stowarzyszenia Sportowego rośnie liczba pasjonatów, którzy jeżdżą jednośladem co najmniej raz na dwa tygodnie. Około 30 proc. z nich to osoby zarabiające ponad 100 tys. dolarów rocznie.
Autor: rf//kdj / Źródło: x-news/Bloomberg