Polska ma fantastyczne plenery, miasta, w których można nagrywać, ale to się po prostu nie opłaca. To jest podstawowy problem, który trzeba rozwiązać, żeby przemysł filmowy zaczął kręcić się na dużo wyższych obrotach - mówił w programie Wstajesz i Weekend Maciej Sojka, producent filmowy, dziennikarz i pierwszy szef TVN24.
Według raportu GUS "Kinematografia 2023" w Polsce zrealizowano w ubiegłym roku 71 pełnometrażowych filmów kinowych oraz 41 telewizyjnych. Na Węgrzech natomiast liczba ta przekroczyła 300 pozycji.
W Polsce budżet na wsparcie produkcji filmowej wyniósł wówczas 900 mln zł, a na Węgrzech 680 mln dolarów. To w budapesztańskich studiach nagrywano w ostatnim czasie hity takie jak "Diuna", "Czarna Wdowa", "Blade Runner 2049" czy "Biedne istoty". W naszym kraju prestiżowych produkcji, poza kilkoma wyjątkami, zwykle się nie kręci. Jak to możliwe, że Węgry, czyli trzykrotnie mniejszy kraj, ma kilkukrotnie większy przemysł filmowy?
Brak pieniędzy głównym problemem
Producent filmowy i dziennikarz Maciej Sojka w sobotnim "Wstajesz i weekend" w TVN24 rozmawiał o tym, jak stworzyć polską fabrykę snów, czyli przyciągnąć do nas Hollywood. - Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że ją można stworzyć. Przykładem są Węgry, kraj, który jest trzy razy mniejszy, a ma przemysł filmowy trzy razy większy od Polski. To się nie bierze znikąd - mówił.
- Po pierwsze istotne są pieniądze i to nie dotacje, bo istnieje coś takiego jak system zachęt, czyli sposób, w jaki kraj przyciąga inwestycje filmowe do siebie. To działa tak, że jak producent wydaje pieniądze w kraju, to ma gwarancję, że jakaś część tych pieniędzy do niego wróci. Problem polega na tym, że na Węgrzech to jest tak, że ile producent wyda, tyle do niego wróci. A w Polsce jest limit i on może sobie to odliczyć najwyżej od może jednej trzeciej filmu. Więc jak robi tę kalkulację, to mimo że Polska ma fantastyczne plenery i miasta, które można wykorzystać, to mu się to po prostu nie opłaca. To jest podstawowy problem - wyjaśnił.
Jak dodał, im więcej państwo wyda na produkcję, tym więcej również zarobi. - Bo te pieniądze wracają z podatków, które ludzie płacą przy produkcjach. Pieniądze wracają z zakupów, inwestycji, żeby obsłużyć tę produkcję. Mamy do tego ludzi, którzy na nowo zaczną się tym zajmować. Mówimy o pieniądzach. Ministerstwo Finansów powinno to zauważyć i wykorzystać tę moc - zwrócił uwagę.
"W Polsce nie ma studiów filmowych"
Kolejną przeszkodą w realizowaniu wielkoskalowych produkcji filmowych w Polsce jest brak odpowiedniego zaplecza studyjnego. Producenci mają do dyspozycji wiele studiów telewizyjnych, ale brakuje tych filmowych, o zdecydowanie większej powierzchni.
- Problem polega na tym, że w Polsce nie ma studiów filmowych. Jest trochę studiów, ale studio filmowe różni się od telewizyjnego tym, że jest przede wszystkim dużo większe, bo ta scenografia musi być olbrzymia. A po drugie ma coś takiego, co się nazywa backlot, czyli przestrzeń koło studia, na której można by wybudować zamek, średniowieczny Paryż czy cokolwiek innego. I takiej infrastruktury w Polsce niestety nie ma - mówił producent.
Sojka przyznał, że liczy na poprawę sytuacji po zmianach kadrowych, których dokonano ostatnio w zarządach PISF (Polski Instytut Sztuki Filmowej) oraz FINA (Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny). Nową dyrektorką pierwszej z wymienionych instytucji została Karolina Rozwód, a szefem drugiej - Tomasz Kolankiewicz.
- Moglibyśmy mieć tu paradę gwiazd na ulicach Warszawy, a niekoniecznie ulicach Budapesztu. I ja bardzo wierzę, że nowa ekipa, która przejęła w tej chwili rządy, zarówno w PiSFie, jak i w Filmotece oraz paru innych miejscach, że ona te zmiany zrobi. Natomiast trzeba też ich wesprzeć w rozmowie z Ministerstwem Finansów. Dlatego, że te limity naprawdę zaciskają pętlę na polskim filmie - ocenił.
Polsce nie brakuje filmowców
Maciej Sojka przyznał, że w Polsce do dyspozycji jest wiele ekip filmowych, które we współpracy z amerykańskimi twórcami, mogłyby wdrożyć wiedzę zdobytą w trakcie lokalnych produkcji.
- Na Węgrzech ta wiedza nie przekłada się na jakość czy poziom filmu, ponieważ kraj jest zbyt mały i nagrywa zbyt mało. W Polsce, gdyby kręciło się dużo więcej, od razu byśmy to poczuli także w jakości polskiego kina - wyjaśnił.
Gość "Wstajesz i weekend" dodał, że polscy twórcy mają "wybitne pomysły artystyczne", lecz brakuje im pewnego zaplecza. - To żadne zdziwienie, że ten sam twórca, który robi filmy w Polsce, nagle wyjedzie do Stanów i nagle te jego filmy ożywają na dużo wyższym poziomie. To nie znaczy, że on nie potrafi zrobić dobrego filmu, ale jednak otrzymuje narzędzia, których w Polsce nie ma - wyjaśnił.
Sojka wyjaśnił, że sprawą szczególnie powinno zainteresować się Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a także Ministerstwo Finansów. - Ja wiem, że oni mają mnóstwo problemów w tej chwili, ale to są rzeczy, które nie wymagają wydawania pieniędzy. Mamy na przykład warty olbrzymie pieniądze teren wytwórni filmowej, która jest bezużyteczna. Te pieniądze można, by przetransferować na obrzeża Warszawy i zbudować miasteczko filmowe godne hollywoodzkich produkcji - wyjaśnił.
- Nie jest bez przyczyny, dlaczego Węgry tak mocno ściągają te produkcje do siebie. To wpływa też na wizerunek kraju i na to, jak jest postrzegany, zarówno przez turystów, jak i inwestorów. To wszystko jest wielkie koło zamachowe, które pracuje na markę, jaką mogłaby być Polska - podsumował.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24