Wtorek okazał się kolejnym fatalnym dniem na warszawskiej giełdzie. Na zamknięciu notowań w Warszawie WIG20 spadł o 4,8 proc. do 1459 pkt. Wcześniej przez chwilę osiągnął wartość 1455 pkt, co jest najniższym poziomem od 2003 roku. Analitycy ostrzegają - to dopiero początek spadków.
Wtorek na giełdzie w Warszawie rozpoczął się od odrabiania strat po poniedziałkowym załamaniu. Poprawa nastrojów okazała się jednak chwilowa. Około godz. 11 nastąpił zwrot. Indeks WIG20 ruszył w dół w kierunku psychologicznej bariery 1500 pkt. Poziom ten bez problemu został pokonany.
Zdecydowana większość dużych spółek zanotowała kilkuprocentowe straty. Podaży oparł się jedynie Lotos, KGHM i PBG. Największy wpływ na spadek głównego wskaźnika miały mocno zniżkujące walory PKO BP i PKN Orlen. Dramatycznie spadł kurs akcji BRE Banku, który jako pierwszy z banków przedstawił wyniki za IV kwartał.
To dopiero początek?
- Obecne spadki wyglądają jak nowy impuls do ruchu spadkowego. Niepokoi to, że nasz rynek należy do liderów spadków. Niebezpiecznie zbliżamy się do poziomów, których przełamanie może zwiastować dalsze spadki - mówi Konrad Łapiński zarządzający funduszem Total FIZ w Ipopema TFI.
Jego zdaniem negatywne nastroje na giełdzie mają uzasadnienie. - Spółki mają problemy z kredytami i opcjami, co doprowadzi nawet do bankructw. To potęguje zniechęcenie inwestorów. Ten rok będzie dobry do budowy portfela, ale dla gospodarki będzie bardzo ciężki – dodaje Konrad Łapiński.
Jacek Rzeźniczek, główny ekonomista Secus Asset Management dodaje w TVN CNBC Biznes, że po przebiciu dna bessy (1547 pkt. dla WIG20) można wyznaczać teoretyczne poziomu spadków. - Przyjmując, że obecna fala spadkowa rozpoczęta na początku stycznia osiągnęłaby zasięg porównywalny z pierwszą falą spadkową tej bessy, która wyniosła 32 proc., to taki teoretyczny poziom spadków otrzymalibyśmy w okolicach 1300 pkt. To oznaczałoby spadek wobec obecnego dna bessy o kolejne 11 proc. – mówi ekspert.
Polski pech
Podczas gdy warszawska giełda zjeżdża w dół, reszta Europy radzi sobie całkiem nieźle. W Paryżu Londynie CAC 40 zyskał 1,45 proc., londyński FTSE 100 - 1,89 proc., a DAX 30 we Frankfurcie urósł o 2,02.
Zdaniem Pawła Bartczaka, maklera z DM BZ WBK sytuacja w Warszawie nie ma odzwierciedlenia w notowaniach na Zachodzie. - Nie ma żadnej korelacji z tym, co się tam dzieje. Powodów szukałbym w naszej walucie. Dopóki złoty jest słaby, giełda będzie spadać. Skończy się siła euro i dolara, to rynek i u nas odbije - uważa makler DM BZ WBK.
Bo wtorek dla złotego był również fatalny. Nasza waluta traciła wobec głównych walut przebijając kolejne minima. Ten los podzielały inne waluty naszego regionu, który zdaniem analityków jest ciągle traktowany jako gospodarczo ryzykowny.
Źródło: bankier.pl