- Izby rolnicze chcą, by obowiązkowo na serach, jogurtach, sokach, kiełbasie czy maśle była cena informująca, ile kosztuje ich wyprodukowanie - pisze "Gazeta Wyborcza". Ma to pokazać, jak kantują nas hipermarkety i powstrzymać je przed windowaniem cen. - To bez sensu - twierdzą handlowcy.
Krajowa Rada Izb Rolniczych, jedna z największych rolniczych organizacji branżowych, chce wyjaśnić ludziom, że to nie chłopi odpowiadają za wysokie ceny żywności w kryzysie. - Ser żółty w mleczarni kosztuje 10 zł, a w sklepie 25 zł. Rolnik za litr mleka dostaje 80 groszy, a sklep sprzedaje je trzykrotnie drożej. Zboże mamy bardzo tanie, a chleb jest drogi - twierdzą rolnicy.
Cena nie równia cenie
Dlatego też prezes KRIR Wiktor Szmulewicz chce, by na każdym produkcie żywnościowym była cena sugerowana, za jaką sklep powinien sprzedawać ten towar. Zawierałaby ona koszt jego produkcji oraz "rozsądną" marżę handlową.
Dzięki takim obowiązkowym "cenom sugerowanym" (umieszczaliby je na opakowaniach przetwórcy) konsumenci wiedzieliby, gdzie po drodze jest podbijana cena. Jak twierdzi Szmulewicz, klient, stojąc przy kasie w sklepie, będzie mógł porównać sumę, jaką ma zapłacić, z ceną sugerowaną. I będzie miał jasną informację, czy jest kantowany, czy nie.
- Ten pomysł jest bez sensu. Nie może być tak, że jeden produkt ma taką samą cenę w Warszawie, na Mazurach i w jakiejś wsi przy granicy niemieckiej - twierdzi jednak Andrzej Maria Faliński z Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, która reprezentuje duże sklepy. - Inne są koszty logistyki, transportu, prowadzenia sklepu. To nic nie da.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: TVN24