Były prezes NBP Leszek Balcerowicz na "grecką chorobę" ma własną receptę dla Polski. Dokładniej mówiąc, ekonomista przepisuje ten sam lek, co na inne niedomagania gospodarki: ograniczenie deficytu budżetowego.
Podczas spotkania w Łodzi Balcerowicz przypomniał, że przyczyną kryzysu w Grecji było funkcjonujące od lat zwiększanie wydatków bez pokrycia. To powodowało kumulowanie się długu publicznego, aż wreszcie - jak twierdzi były prezes NBP - został przekroczony punkt, w którym rynki finansowe zaczęły nerwowo reagować.
Nie zwiększać publicznego długu
Według profesora, najważniejszy wniosek dla Polski, jaki płynie z "greckiej lekcji", to taki, aby nie tolerować dłużej sytuacji, w której mamy deficyt wynoszący 7 proc. PKB i zwiększający się dług publiczny. Jego zdaniem, sytuacja Polski jest znacznie lepsza niż sytuacja Grecji, bo tam - jak powiedział - deficyt wynosi kilkanaście proc. PKB, a dług publiczny grubo przekroczył 100 proc.
- Zamiast nerwowości chcę wezwać raczej do mobilizacji. Należy wprowadzić w życie wcześniej opracowane plany, które będą ograniczały deficyt budżetowy poprzez reformy, a nie cięcia - mówił na spotkaniu z dziennikarzami. Zdaniem Balcerowicza, jeden z najważniejszych takich ruchów, który pozwoli uzdrowić finanse publiczne, to wydłużanie wieku emerytalnego, a także zwiększenie zatrudnienia nawet kosztem obniżania płac.
Jak twierdzi ekonomista, kryzys dotknął Grecję, bo jej naród wybrał "świętych mikołajów", którzy obiecywali "gruszki na wierzbie". Ich wieloletnia, lekkomyślna polityka popierana przez wyborców doprowadziła do tego, co się dzieje. Dlatego zwrócił się do mediów, by w rozmowach z kandydatami na prezydenta RP zadawać im konkretne pytania i oczekiwać konkretnych odpowiedzi, a nie "pobożnych życzeń".
Na prezesa NBP można poczekać - jeśli prawo pozwala
Pytany przez dziennikarzy, czy nowy prezes NBP powinien być wybrany jeszcze przed wyborami prezydenckimi, odpowiedział, że o tym musi decydować prawo. - Jeżeli prawo dopuszcza do tego, aby decyzje o tym przesunąć po wyborach, a nie ma żadnego ryzyka dla funkcjonowania NBP i zapewnione jest dobre funkcjonowanie zarządu, to jest dopuszczalne - powiedział.
Według niego, ważne jest, aby zarząd w takim kształcie działał stabilizująco. - Trochę byłem zdziwiony jego zwłoką zaakceptowania przez niego tego, by Polska zaciągnęła linię kredytową z funduszu walutowego. Może grecka lekcja dotarła do zarządu NBP - dodał.
W środę minister finansów zwrócił się do p.o. prezesa NBP o podpis pod wnioskiem w sprawie przedłużenia dostępu Polski do elastycznej linii kredytowej - poinformował w środę MF. Wcześniej NBP deklarował, że jest gotowy, pod pewnymi warunkami, poprzeć wniosek.
5 maja minął rok od podpisania z MFW umowy dotyczącej tzw. elastycznej linii kredytowej. Zgodnie z nią Polska przez rok miała dostęp do ok. 20,58 mld dolarów, które zasilały rezerwy walutowe banku centralnego. Środki te nie były wykorzystywane. FCL przyznawany jest jedynie krajom o stabilnych fundamentach makroekonomicznych.
Według NBP, koszt kredytu to ok. 182 mln zł, które obciążają wynik NBP. Bank centralny szacuje, że gdyby Polska faktycznie chciała skorzystać z linii kredytowej, to w przypadku wykorzystania 30 proc. przyznanych środków na pięć lat opłata wyniosłaby powyżej 1 mld zł, a przy wykorzystaniu 100 proc. środków - 1,4 mld zł.
Balcerowicz przyjechał do Łodzi z cyklem wykładów z okazji 65-lecia obchodów Łodzi akademickiej.
Źródło: PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24