Na sklepowych półkach w Wielkiej Brytanii można znaleźć flaczki, ogórki kiszone a nawet musztardę. Ale w kolejkach z koszykami pełnymi polskich specjałów ustawiają się nie tylko nasi rodacy. Brytyjczycy z zainteresowaniem im się przyglądają i też pakują. Zarabiają supermarkety, które sprowadzają nasze towary i tłumacze, którzy ledwo nadążają z przekładem treści na polskich etykietach - podaje "Financial Times"
20 lat temu na Wyspach podobny boom był na jedzenie hinduskie. Moda pojawiła się wraz z imigrantami. Po tym jak Polacy zaczęli zalewać brytyjski rynek pracy, supermarkety zaczęły dla nich sprowadzać nasze rodzime produkty. Do polskich pasztetów, wędlin a także słodyczy szybko przekonali się Brytyjczycy. - Bardziej odważni klienci próbują go i smakuje im - opowiada Jonathan Reeve, menadżer sklepu przy Brent Cross.
Brytyjczycy być może zmieniają swoje przyzwyczajenia powoli, ale sieci handlowe spieszą się by sprostać nowym upodobaniom kulinarnym klientów.
Tesco ma ponad 100 różnych linii polskiego jedzenia. Sainsbury i Asda rozszerzyły ostatnio swoje oferty. Natomiast Heinz zdecydował się wprowadzić do brytyjskich supermarketów markę Pudliszki, którą nabył w 1998 roku na potrzeby rodzimego polskiego rynku.
Także tłumacze na własnej skórze odczuwają tę modę. Applied Language Solutions, duża agencja świadcząca pisemne i ustne usługi tłumaczeniowe podaje, że ”stale” rekrutuje tłumaczy, by sprostać ”potężnemu”, przekraczającemu od 2005 roku 300 procent, wzrostowi popytu na tłumaczenia z języka polskiego.
Źródło: Financial Times, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24