W czerwcu tego roku William Fritz, geolog z College of Staten Island, i jego współpracownicy, opracowali model pokazujący, jak geografia nowojorskiego wybrzeża może wzmocnić siłę fali przypływu wywołanej przez potężną burzę. Określili tym samym zagrożenie, jakie wywołałaby taka sytuacja na nisko położonych nadmorskich obszarach metropolii. Uderzenie huraganu Sandy w cztery miesiące później pokazało, jak trafne były te przewidywania.
- Fala sztormowa uderzyła prawie dokładnie tak, jak modelowaliśmy - powiedział Fritz na dorocznym spotkaniu Geologicznego Stowarzyszenia Ameryki. Różnice były naprawdę małe. Licząca 4,3 m fala wywołana przez Sandy okazała się nieco większa, niż przewidywał model (3,7 m).
Naukowcy niewiele pomylili się też, przewidując linię zniszczeń po zalaniu. Jak informował współpracownik Fritza, Alan Benimoff, który sprawdzał ich zasięg po ataku Sandy, różnił się on tylko o szerokość jednego domu.
Chronić naturalne "gąbki"
Naukowcy przypomnieli o swoim modelu nie po to, żeby tylko pochwalić się jego trafnością. Uważają, że z tej sytuacji trzeba wyciągnąć wnioski na przyszłość. - Musimy chronić wydmy i mokradła, które jeszcze mamy - powiedział Fritz w rozmowie z Our Amazing Planet.
Jak wyjaśniał, bagna i mokradła w strefie przybrzeżnej działają jak naturalne gąbki, chłonąc część wody wlewanej przez sztormową falę. Dlatego według niego trzeba chronić istniejące mokradła, a nawet odbudowywać te częściowo utracone.
Nie budować tam, gdzie zalewa
Badacz stwierdził też, że nie ma sensu budować domów na nisko położonych obszarach, ponieważ zawsze będą zagrożone zalaniami i podtopieniami. Według niego lepiej wykorzystać je jako parki i tereny rekreacyjne.
- Gdyby wydmy i bagna znajdujące się kiedyś na linii brzegowej Staten Island nadal istniały, spowolniłyby napływ wody, dając ludziom więcej czasu, żeby opuścili domy - argumentował, nawiązując do sytuacji tych, którzy podczas uderzenia Sandy chronili się w piwnicach i zostali zaskoczeni przez wlewającą się tam wodę.
Podatny na sztormową falę
Geografia terenu, na którym leży Nowy Jork, czyni go bardzo podatnym na burzowe przypływy. Jak wyjaśnił Fritz, wybrzeża Long Island i New Jersey tworzą kąt 120 stopni, który stwarza idealne warunki do koncentracji przypływu, który jest kierowany bezpośrednio na Staten Island. Stamtąd fala pływowa płynie do New York Harbor. A huraganowe wiatry spiętrzają falę i pchają ją wprost na miasto.
To nie pierwszy głos w tej sprawie. Agencja Reutersa przypomniała, ze już pięć lat temu metropolia została uznana za drugą na świecie najbardziej narażoną na zalewanie nadbrzeżnych terenów.
- Większość ludzi nie myśli albo nie myślała o Nowym Jorku jako mieście znajdującym się w pasie huraganu - powiedział Fritz. - Mam nadzieję, że to się zmieni. Moje przesłanie jest takie, że potrzebujemy takiego urbanistycznego planowania, które będzie uwzględniało możliwość wystąpienia powodzi - podkreślał.
Autor: js/mj / Źródło: huffingtonpost.com