"Co ja tutaj robię? Przecież nienawidzę podchodzić, a kocham zbiegać. A tutaj jest tylko podbieg... jaki podbieg! Podejście!".
Lęk przed startem? Nie ma, bo to nie moje zawody. Wola walki, napięcie? Nic z tych rzeczy. Nawet tego, że ciężko do granic możliwości będzie, się nie boję, bo zupełnie nie wiem, czy tak będzie, czy po prostu sobie podejdę. Jedno wiem: nie chcę, żeby Asia za bardzo mi odeszła. Dlaczego tak? A tego to już nie wiem. To chyba resztki rywalizacji, jakie we mnie zostały.
10 km podejścia
Dzień przed 4F Świeradów Run spotykam się na miejscu - w Świeradowie - z Asią, z którą znamy się z zawodów na orientację. Ja w tym roku trochę mniej biegałam z mapą, Asia nie przestała, ale jednocześnie trochę zaprzyjaźniła się z ultra biegami, czyli zawodami na dystansie dłuższym niż maraton, po wyznaczonej trasie, często organizowanymi w górach. Teraz to nie będzie żadne ultra - bieg ma długosć tylko 10 km - a nie jak czasem bywa 50 czy 80 - ale wciąż z tyłu głowy mam jakąś przestrogę: to będzie 10 km podejścia.
Asia opowiada mi, jak przez całą sobotę przeszła trasę, gdzie będą nieliczne kawałki w dół i które podejścia zapowiadają się najciężej. "Gamoń, gamoń, gamoń! Dlaczego znów nie sprawdziłam trasy wcześniej?" - wyrzucam sobie jak zwykle w myślach. Bo to moje niesprawdzanie trasy jest tak zupełnie normalne, jak to, że zima zaskoczy drogowców. Nienawidzę tego.
Start
Dzień później, już zupełnie wyluzowane stajemy na starcie. Zaczyna się nieintuicyjnie - początek jest z górki i dopiero po niedużej pętelce po Świeradowie zaczynamy cisnąć pod górę na Stóg Izerski. Po bokach porozstawiani są kibice. Klaszczą, zagrzewają do walki. Już na pierwszym kilometrze pozbywam się długiego rękawa. Koszulka bez rękawów zdecydowanie mi wystarczy.
Usprawiedliwienie
Gdy zaczyna być pod górę, idę szybko, ale ze zdziwieniem obserwuję, jak dziewczyny, po których nie spodziewałam się dobrego tempa, szybko mnie wyprzedzają. "Co tu się wyprawia, do jasnej ciasnej?!" - dziwię się w myślach. Odpowiedź przyjdzie, gdy po biegu sprawdzę dokładnie listy wyników. Okaże się, że większość startujących jest z okolic Świeradowa, czyli mają góry na co dzień. OK, mam usprawiedliwienie.
Gdy przekraczamy granicę lasu - wciąż pod górę - nie mija nawet kilometr, jak dogania mnie Asia. Okazuje się, że odeszłam jej na zbiegu, ale teraz ona mocno przycisnęła na podejściu. Postanawiam, że dotrzymam tempa Asi. Jak, skoro na podbiegach jestem cienki bolek? Nie wiem. Dotrzymam i już. I wyciągam nogi - tak, jak zawsze chciałam podchodzić na biegach górskich. Długie kroki, wysoko kolana i udaje się trzymać tempo. O dziwo, wcale nie słabnę - jak na Biegu Rzeźnika - już po kilku metrach takiego wyciągania kroku. Teraz udaje mi sie tak "łykać" kolejne kilometry! To przez to, że nachylenie nie jest duże. Gdyby było stromiej, na pewno zaraz opadłabym z sił. - Łatwiej ci się tak idzie, niż jak drobisz? - dziwi się Asia. Ano łatwiej. I jest myśl! Postanawiam potraktować te zawody jak trening dobreg podchodzenia.
"To już?!"
Idziemy razem, rozmawiamy, Asia opowiada, co dalej będzie na trasie. - Przejdziemy jeszcze pod kolejką, potem zakręt... - objaśnia. Dalej ma być zakręt, mocno pod górkę - najciężej jak do tej pory - i meta. Gdzie tylko się daje, podbiegamy, ale nie ma aż takiego ciśnienia, zeby mocno się zmęczyć. Oszczędzamy siły na ostatnie podejście i wtedy...
- Ojej, to już? Miało być ciężej - dziwi się Asia, gdy zza zakrętu słychać już kibiców na mecie. OK, czas więc zaplanować pĄpki (tak, tak, to jest dobrze napisane), czyli tradycyjną czynność, jaką wykonują wszyscy członkowie naszej drużyny Smashing pĄpkins (stąd "Ą"). Postanawiam rzucić się na trasę tuż przed metą, a nie jak na maratonie zaraz za, i zrobić jak zwykle trzy sztuki. I wszystko idzie według planu do czasu, aż spiker nie zaczyna komentować. - Ile będzie pompek? Tyle ile kilometrów? - pyta. "A co mi, do licha, szkodzi?" - myślę i pĄpuję. Jak się później okaże, zwykłych pompek to zupełnie nie przypomina. Ale ważna jest próba! - Dziesięć! Jest dziesięć! - wołam i z szerokimi uśmiechami przebiegamy z Asią przez metę.
Autor: Katarzyna Karpa (k.karpa@tvn.pl)