Pewna rodzina z przedmieść Melbourne w Australii miała dużo szczęścia. Jadła kolację, kiedy silny wiatr powalił drzewo na ich dom. Przeżyli, ale budynek nie nadawał się już do zamieszkania. Z nowo narodzonym synem musieli spędzić noc w samochodzie. Mnóstwo odbiorców po gwałtownych burzach w stanie Wiktoria nadal nie ma prądu.
Przez australijskie Melboourne i okolice niemal tydzień temu przeszły gwałtowne burze. Od tamtej pory trwa usuwanie ich skutków.
Wiatr łamał i wyrywał z korzeniami duże drzewa, niszczył linie energetyczne. Ponad 25 tysięcy odbiorców w stanie Wiktoria pozostaje bez dostępu do prądu, z czego większość w rejonie pasma górskiego Dandenong po wschodniej stronie Melbourne. Uszkodzona droga Mountain Highway nadal jest zamknięta.
"Jakby wybuchła bomba"
Chwile grozy przeżyła rodzina z nowo narodzonym dzieckiem, mieszkająca w Kaloramie, czyli na przedmieściu Melbourne. Była w trakcie kolacji, kiedy wiatr powalił 60-metrowe drzewo na ich dom. Na szczęście wszyscy przeżyli, ale doszło do dużych zniszczeń. Drzewo przecięło dach, wybite zostały okna, dlatego trzyosobowa rodzina zdecydowała się opuścić swoje miejsce zamieszkania i wyjechać samochodem w bezpieczne miejsce.
Jak opisywali, powalone drzewa blokowały im jednak drogę prawie we wszystkich kierunkach. Schronienie udało im się znaleźć jednak niedaleko, w miasteczku Mount Dandenong. Tam, w samochodzie, spędzili noc.
W rozmowie z australijskimi mediami relacjonowali, że prawdziwy obraz zniszczeń zobaczyli dopiero rano. - Jakby wybuchła bomba – mówili. - To było szalone. Wiedzieliśmy, że wiatr i deszcz będą niebezpieczne, ale gdybyśmy wiedzieli, jak niebezpiecznie będzie, nie zostalibyśmy w domu – dodali.
Ich dom musi zostać zbudowany na nowo. Sami zamieszkali u rodziny.
Autor: ps/dd / Źródło: news.com.au, abc.net.au, tvnmeteo.pl