Afera w Volkswagenie może być dla niemieckiej gospodarki większym zagrożeniem niż grecki kryzys - uważają ekonomiści cytowani przez Reutersa. Okazuje się, że koncern wysyłał wezwania dla właścicieli aut, aby naprawić system pomiaru emisji spalin.
W kwietniu 2015 roku amerykański Volkswagen wysyłał do swoich klientów listy, w których wzywał do dealerskich warsztatów właścicieli aut z wysokoprężnymi silnikami diesla zamontowanymi w VW i Audi. Powodem wezwania miał być serwis emisji spalin wpływający na pojazdy.
Wezwanie dla kierowców
Volkswagen poinformował właścicieli samochodów, że powinni udać się do warsztatów dealerskich VW, aby uzyskać nowe oprogramowanie systemu emisji spalin. Miało ono zapewnić, że system będzie działał dobrze, a poziom emisji będzie odpowiedni.
Jak podaje Reuters koncern motoryzacyjny podjął takie działania, aby spełnić żądania federalnej Agencji Ochrony Środowiska (EPA), która coraz sceptyczniej podchodziła do tłumaczeń Volkswagena dotyczących rozbieżności w poziomie emisji spalin pomiędzy wynikami badań laboratoryjnych a rzeczywistą emisją z silników niemieckiej firmy.
Urzędnicy w grudniu 2014 roku zgodzili się, aby Volkswagen dobrowolnie wezwał do warsztatów samochody z wysokoprężnym silnikiem diesla, aby naprawić usterkę. Proces wezwań został rozłożony na kilka miesięcy.
Dave Clegern, rzecznik EPA potwierdził informację, że listy rozsyłane przez VW były częścią planu wezwań do warsztatów. - Przedstawiano nam to jako jeden z potencjalnych sposobów rozwiązania tego problemu. Ale to nie zadziałało - powiedział Clegern.
Dziś Volkswagen nie komentuje sprawy wysyłania listów do właścicieli samochodów z silnikiem diesla.
Naprawa kontrolki
Reuters przypomina, że koncern wysyłał wezwania dla właścicieli aut z lat 2010-2014 z silnikami diesla o pojemności 2 litrów. Polecał im odwiedzenie autoryzowanego serwisu VW w celu aktualizacji oprogramowania, które miało rozwiązać problem niewłaściwego działania jednej z kontrolek świateł.
"Jeśli kontrolka świeci z jakiegokolwiek powodu, to pojazd nie przejdzie kontroli emisji spalin w niektórych regionach kraju. Oprogramowanie zarządzające silnikiem zostało ulepszone tak, aby zapewnić sprawne działanie i optymalizację emisji spalin" - pisał do klientów VW zaznaczając, że wcześniejsza wersja systemu zwiększa prawdopodobieństwo, że kontrolka będzie się zapalać. Warto przypomnieć, że VW przyznał już, ze manipulował systemem pomiaru spalin w silnikach diesla. Koncern ujawnił, że w skali światowej dotyczy to ok. 11 milionów jego pojazdów. A to oznacza ogromne kary, które sięgają nawet 18 mld dolarów, czyli więcej niż wyniósł cały zeszłoroczny zysk firmy. Prawdopodobne są też roszczenia cywilnoprawne klientów i akcjonariuszy, co tylko zwiększy straty niemieckiego giganta.
Gorszy niż Grecja?
Nic więc dziwnego, że coraz częściej pojawiają się opinie analityków mówiące o tym, że skandal biznesowy w Volkswagenie może być większym zagrożeniem dla gospodarki Niemiec, a więc i Europy, niż grecki kryzys.
Wszystko przez to, że VW jest największym producentów samochodów w Niemczech oraz jednym z największych na świecie. Tylko w Niemczech koncern motoryzacyjny zatrudnia 270 tys. osób. A to tylko część jego wpływu na gospodarkę, bowiem od firmy uzależnionych jest wiele miejsc pracy w zakładach współpracujących z VW. - Niespodziewanie Volkswagen stał się większym ryzykiem dla niemieckiej gospodarki niż grecki kryzys zadłużenia - uważa Carsten Brzeski, główny ekonomista ING. - Jeśli w najbliższych miesiącach sprzedaż aut VW gwałtownie spadnie w Ameryce Północnej, to będzie miało to wpływ nie tylko na sam koncern, ale również całą niemiecka gospodarkę - dodał. W zeszłym roku VW sprzedał w USA blisko 600 tys. samochodów. To około 6 proc. globalnej sprzedaży niemieckiego koncernu, która wyniosła w 2014 roku 9,5 mln egzemplarzy. Jeśli producent będzie musiał zapłacić 18 mld dolarów kary, o której mówi EPA, to jej budżet znacznie się uszczupli. Wprawdzie spółka ma 24 mld dolarów oszczędności, ale wizja tak ogromnej grzywny wywołała już obawy dotyczące redukcji zatrudnienia.
Efekt domina?
Ekonomiści twierdzą również, że kłopoty VW oznaczają szerszy problem dla niemieckiego rządu. Przestrzegają, że skandal odbije się na całej branży, czyli również innych producentach, czyli Daimlerze oraz BMW. A to jak pisze Reuters, powołując się na dane resortu gospodarki Niemiec, bardzo innowacyjny sektor generujący dużą ilość miejsc pracy. W zeszłym roku zatrudnienie w sektorze motoryzacyjnym wynosiło około 775 tys. osób. Ponadto samochody i części do aut są kluczowym elementem niemieckiego eksportu. W zeszłym roku sprzedano towary motoryzacyjne o wartości 225 mld dolarów. To blisko jedna piąta całego eksportu Niemiec. Analitycy ostrzegają, że to właśnie duża zależność niemieckiej gospodarki od branży motoryzacyjnej jest zagrożeniem dla tema wzrostu, które w tym roku a wynieść 1,8 proc. A nie wiadomo, czy ten wynik nie będzie niższy, bo Niemcy boją się również spowolnienia chińskiej gospodarki. - Jeśli sprzedaż samochodów spadnie, to odbije się również na dostawcach, a wraz z nimi ucierpi cała gospodarka - powiedział Martin Gornig z berlińskiego think tanku DIW. - Skandal w VW to nie drobiazg. Uderzona została cała niemiecka gospodarka - podkreśla Michael Huether, dyrektor Instytutu Gospodarczego Niemiec.
Made in Germany
Kiepskie nastroje próbuje tonować niemieckie stowarzyszenie handlu BGA, którego przedstawiciele chcą uspokoić opinię publiczną. Twierdzą oni, że nie ma żadnych oznak, że zagraniczni klienci zaczęli wątpić w jakość i niezawodność niemieckich firm. - Nikt nie patrzy podejrzliwie na towary oznaczone "Made in Germany" - powiedział Andre Schwarz, dyrektor BGA. Przyznaje jednak, że istnieje pewne ryzyko, że skandal odbije się na niemieckich firmach niczym efekt domina. - Może dojść do niszczenia marki "Made in Germany" - przestrzega.
Autor: msz/ / Źródło: Reuters,