Rośnie moda na jadanie na targach śniadaniowych. Kolejne miasta dołączają do inicjatywy, a weekendowe imprezy odwiedzają tłumy. Jednak wielu odstraszają wysokie ceny, przez które zdrowe jedzenie może stanąć w gardle. Bywa bowiem, że za kanapkę z mozzarellą trzeba zapłacić 25, a szklankę lemoniady 15 złotych. Czy śniadania na świeżym powietrzu zamieniają się w targowiska próżności?
Spotykają się już na nich nie tylko warszawiacy, ale również mieszkańcy Trójmiasta, Poznania, Krakowa czy Wrocławia. Targi śniadaniowe rozlewają się na kolejne, także mniejsze miejscowości wabiąc hasłami wspólnego spędzania czasu i jedzenia zdrowych posiłków na świeżym powietrzu. Śniadaniom na trawie towarzyszą m.in. kulinarne warsztaty, sprzedaż lokalnego rękodzieła, czy zabawy dla dzieci.
Skąd ta moda?
Magdalena Tomaszewska-Bolałek, kierowniczka studiów podyplomowych Food Studies na Uniwersytecie SWPS przypomina, że jeszcze kilka lat temu Polacy podróżujący za granicę dziwiły się widząc Niemców, czy Francuzów jadających śniadania na zewnątrz. - Wydawało się, że śniadania na świeżym powietrzu nigdy się w Polsce nie przyjmą. Mało kto wyobrażał sobie, że Polak może wyjść z domu na śniadanie. Jednak to się zmienia - nasza kultura żywieniowa przekształca się, pojawiają się nowe trendy, a jednym z nich są właśnie targi - uważa dr Magdalena Tomaszewska-Bolałek.
Jej zdaniem, jedzenie zdrowych produktów jest ważnym elementem, ale liczy się również czynnik społeczny.
- Podczas wspólnych śniadań spotykamy się ze znajomymi, poznajemy też nowych ludzi, bo przecież siedzimy przy stole często z obcymi osobami. Otwieramy się na nowe smaki, kuchnie z innych krajów, bierzemy udział w warsztatach kulinarnych, co poszerza nasze horyzonty i poprawia umiejętności gotowania - twierdzi badaczka.
- Bardziej zwracamy uwagę na to, aby jedzenie było zdrowsze a nasze otoczenie mniej zunifikowane. Potrzebujemy też oddechu i zwolnienia tempa życia. Ta inicjatywa pokazuje, że „istnieje życie” poza centrami handlowymi - twierdzi Magdalena Kosakowska, organizatorka i pomysłodawczyni „Wolnego Targu”. - To powrót do realnych kontaktów. Większość znajomości jest wirtualna. Kontaktujemy się między sobą siedząc przed monitorem, tak naprawdę nie mając styczności z drugim człowiekiem. Targ jest miejscem spotkań, gdzie można wreszcie na żywo porozmawiać ze znajomymi, z rodziną, a przy tym zjeść coś ciekawego.
Wielkomiejskie życie
Kucharz i dziennikarz kulinarny Tomasz Jakubiak wyjaśnia, że ideą targów śniadaniowych jest też spędzanie czasu zarówno z osobami bliskimi jak i takimi, których w ogóle nie znamy. Dlatego inicjatywa najpierw przyjmuje się w dużych miastach, których mieszkańcy są bardziej otwarci. - Typowym klientem targów jest szybko żyjący Polak w wieku 19-40 lat, który dużo i intensywnie pracuje, a w weekend zwalnia tempa i szuka miejsc, które nadążą za jego trybem życia. Zjedzenie śniadania na świeżym powietrzu daje nam wyczuwalną różnicę pomiędzy weekendem a dniem powszednim. Codziennie jemy śniadania w domu, weekend chcemy poczuć się „na maksa” - twierdzi Tomasz Jakubiak i dodaje, że targi licznie odwiedzają też całe rodziny, które chcą połączyć czas spędzany z dziećmi z jedzeniem. - Dlatego niemal każda impreza ma strefę dla dzieci - dodaje.
Za drogo?
Jednak wraz z popularnością wspólnych śniadań poza domem, przybywa też głosów, że na jadanie w takich miejscach stać tylko najbogatszych. Bywa bowiem, że kromka chleba ze smalcem kosztuje 10 zł, a z mozzarellą 25 złotych. Do najtańszych nie należą też napoje, czy desery. Często za skromne, choć zdrowe śniadanie dla trzyosobowej rodziny trzeba zapłacić ponad sto złotych. Pojawiają się obawy, że szczytna inicjatywa promująca zdrowy styl jedzenia i spotykania się z innymi ludźmi powoli zaczyna przypominać nie targ śniadaniowy, a targowisko próżności i rewię mody. Zdaniem dr Magdaleny Tomaszewskiej-Bolałek zdania na temat targów śniadaniowych są podzielone. - Jest grupa, która uważa, że są tylko dla zamożnych Polaków z dużych miast, bo produkty są tam drogie, a jedzenie porannych posiłków „na mieście" jest formą lansowania się. Inna grupa uważa, że targi były elitarne, ale tylko do czasu zanim zaczęły pojawiać się na nich tłumy. Są też osoby, dla których targi śniadaniowe w ogóle nie mają uroku. Uważają one, że część osób przychodzi na taką imprezę nie po to, aby zjeść śniadanie, lecz tylko po to, aby zrobić zdjęcie, wstawić je na portal społecznościowy i pochwalić się, gdzie były. I oczywiście są też sympatycy, którzy pojawiają się sami lub z rodziną i znajomymi, by po prostu zjeść wspólnie coś w weekend - twierdzi badaczka i dodaje, że jednym z najczęstszych zarzutów padających pod adresem targów są wysokie ceny. Z czego one wynikają? - Nie wiem i mówię to całkiem poważnie - przyznaje Tomasz Jakubiak i szeroko się uśmiecha. - Wielokrotnie szczęka mi opadała, gdy widziałem wodę z cytryną za 15 zł, czy kanapkę z mozzarellą za 25 zł. Ale ludzie to kupują, a sprzedawcy wykorzystują, bo w danym miejscu nie mają konkurencji. Bardzo mi się to nie podoba, bo ceny niedługo zaczną sięgać cen obiadu w dobrej restauracji - uważa Tomasz Jakubiak.
Nie tylko zysk
Organizatorzy śniadań na świeżym powietrzu przekonują, że na ceny produktów składa się nie tylko marża, ale również praca i opłaty. - Organizowanie takiego wydarzenia to żmudna praca. Załatwianie papierkowej roboty i formalności potrafi być czasochłonne. Trzeba pamiętać, że na nasze koszty składają się choćby wynajęcie terenu, namiotów, czy zapewnienie niezbędnej infrastruktury, czyli m.in. dostępu do wody, punktów sanitarnych i higienicznych - tłumaczy Magdalena Kosakowska i dodaje, że koszty ponoszą też wystawcy. - To koszt przygotowania stoiska oraz wynajmu dla niego miejsca. Cena wynajmu stoiska zależy od jego lokalizacji i wielkości. Małe stoisko to czasem symboliczny koszt 50 zł, ale jeśli wiemy, że wystawca ma np. unikatowe warsztaty, które przyciągną wiele osób, to czasem udostępniamy mu teren bezpłatnie, bo i tak jego usługi są dla nas wartością dodaną - wyjaśnia Kosakowska.
Promocja, a nie zysk
Organizatorka "Wolnego Targu" przyznaje, że nie wszyscy wystawcy rozumieją, że targ śniadaniowy to nie miejsce, gdzie można w jeden dzień zrobić biznes życia. - Staramy się tłumaczyć wystawcom, że najlepsza jest zasada małej łyżeczki, czyli lepiej sprzedać więcej za mniej i nie windować cen. Jednak jeżeli ktoś sprzedaje w swojej kawiarni lemoniadę za np. 6 zł, to dlaczego miałby tę cenę obniżać na imprezie plenerowej? Przecież musiał ponieść dodatkowe koszty przyjazdu, organizacji i wynajmu stoiska - twierdzi Kosakowska. Jej zdaniem wystawcy powinni traktować targi jako miejsce służące promocji, a nie wyciskania zysków. Dlatego organizatorka radzi handlującym, aby ceny były uczciwie skalkulowane. - To raczej miejsce służące promocji. Klienci lubią zobaczyć, spróbować, dotknąć czegoś na żywo i nawet jeśli nie dochodzi do sprzedaży na samym targu, to później często zamawiają przez internet lub u rękodzielnika. Osoby, które mądrze prowadzą swój biznes i chcą się rozwijać, to rozumieją. Oczywiście zdarzają się przypadki, że ktoś chce się obłowić, ale to rzadkość - mówi Kosakowska.
Nie ma kokosów
Pomysłodawczyni "Wolnego Targu" przyznaje, że organizowanie targów to ryzykowny biznes. Wszytko przez to, że w plenerowych imprezach wiele zależy od pogody, a ta jest nieprzewidywalna. - Dlatego traktuję ten projekt bardziej jako inicjatywę społeczną niż biznesową. Jeżeli ktoś ma zamiar stworzyć podobne wydarzenie wyłącznie z myślą, że zrobi interes życia, to zapewne się zawiedzie, bo ta działalność obecnie nie przynosi tzw. kokosów - wyznaje Kosakowska.
Autor: Marek Szymaniak / Źródło: tvn24bis.pl