- To manifest bieda-przedsiębiorczości i pomysł na to, jak pracownika wycisnąć jak cytrynę - mówił w programie "Tak Jest" w TVN24 Maciej Konieczny z Partii Razem. Komentował w ten sposób propozycję pracodawców, którzy chcą, aby w zamian za niższe składki pracownicy nie dostawali żadnych pieniędzy przez pierwsze dni chorobowego. Jerzy Meysztowicz z Nowoczesnej uważa, że "trudno karać ludzi za to, że chorują", chociaż przypominał, że pięć procent skontrolowanych zwolnień lekarskich jest fałszywe.
Pierwsze dwa lub trzy dni bez zasiłku chorobowego, a w zamian za to odpowiednio niższe składki płacone przez pracowników - z taką koncepcją wystąpił w ubiegłym tygodniu Jeremi Mordasewicz z Konfederacji Lewiatan, która skupia ponad 4100 firm zatrudniających w sumie ponad milion osób.
"Nikt na tym nie zyskuje"
- Ten pomysł jest bardzo kiepski i to zarówno z punktu widzenia pracowników jak i przedsiębiorców. To jest pomysł na dalsze uśmiecowienie polskiego rynku pracy. Ja wielokrotnie miałem okazję pracować w Polsce na "śmieciówkach". W takiej właśnie sytuacji ewentualne niepójście do pracy z powodu choroby powodowało utratę części zarobków - powiedział Konieczny
Jak dodał, przy polskich zarobkach, które oscylują przeważnie na granicy przetrwania, to jest wybór: pójdę do pracy chory albo nie będę miał na czynsz. - Rozwiązanie może być tylko jedno i to już się w Polsce dzieje. Pracownicy chodzą do pracy chorzy. Efekt jest taki, że pracują na pół gwizdka, zarażają innych pracowników i koniec końców nikt na tym nie zyskuje - podkreślał.
Pomysł Jeremiego Mordasewicza nazwał "manifestem bieda-przedsiębiorczości". - To pomysł na to, jak tego pracownika wycisnąć do końca jak cytrynę. Nieważne, że przemęczony, nieważne, że chory, byleby przyszedł do pracy. To się nie może udać. Już teraz wiemy, że 95 procent pracowników w Polsce deklaruje, że chodzi przeziębionych do pracy - alarmował Konieczny. Zaznaczył, że nie ma żadnych danych potwierdzających mit o "kacowym". - Jeżeli zapytać lekarzy to oni mówią jednoznacznie. Mają problem, żeby zmusić ludzi do niepójścia do pracy. 25 proc. Polaków zadeklarowało, że tylko wylądowanie w szpitalu powstrzymałoby ich od pójścia do pracy. To jest realny problem. Polscy pracownicy są pod taką presją, że chodzą chorzy do pracy - powtórzył.
Duża skala oszustw
Meysztowicz zwrócił uwagę, że "trudno karać ludzi za to, że chorują". - Natomiast statystyki pokazują, że około 5 procent skontrolowanych zwolnień L4 to są "lewe" zwolnienia. Nie zapominajmy, że pieniądze, które pracodawcy płacą za zwolnienia lekarskie to w skali roku ponad 5 miliardów złotych. ZUS płaci ponad 10 miliardów złotych. Przy pięcioprocentowej skali tego zjawiska, kiedy te zwolnienia są fałszywe, to jest rzeczywiście duża skala. Jak mówił, rozwiązanie, które zaproponował Mordasewicz stosowane jest już w Czechach. - Czesi mieli w pewnym momencie bardzo duży problem, bo ludzie bardzo często korzystali z tego przywileju i wykorzystywali to, że przedstawiali "lewe" zaświadczenia. Czy ono się sprawdziło? Trudno powiedzieć - powiedział poseł Nowoczesnej. Przyznał, że propozycja Mordasewicza "nie jest to najlepszy pomysł". - Są inne metody, które mogłyby uszczelnić ten system sprawdzania i kontroli. Myślę, że zasadny jest projekt wystawiania elektronicznych zwolnień L4. Bo wtedy pracodawca automatycznie widzi to, jak to zwolnienie było wystawione. Przypomnijmy, że w tej chwili pracownik ma obowiązek dostarczenia zwolnienia w ciągu siedmiu dni. Jeżeli to jest zwolnienie wystawione na trzy, cztery dni to on je przynosi po fakcie i wtedy nie można sprawdzić, czy on rzeczywiście chorował i co w tym czasie robił. Trzeba się zastanowić, w którym kierunku pójść, aby takie rzeczy wyeliminować - stwierdził.
Autor: ToL//bgr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock