Z Diagnozy Społecznej 2015 wynika, że Polacy dojeżdżają do pracy przeciętnie 38 minut. Ale jeśli wykonują zawód inżyniera, architekta, budowlańca czy po prostu pracują w fabryce, dojazd wydłuża się niemal do godziny. Albo i bardziej - pisze "Rzeczpospolita".
Z opublikowanych w ubiegłym roku danych GUS wynika, że do pracy poza swoją gminę jeździ ponad 3 mln ludzi. To niemal co trzecia zatrudniona osoba. Polacy jeżdżą, bo znaleźli wymarzoną pracę, ale nie stać ich na przeprowadzkę.
Dlaczego?
- Nie da się sprzedać mieszkania w Lublinie i kupić innego o podobnym standardzie w stolicy. W ogólnym rozrachunku korzystniej jest dojeżdżać – mówi prof. Janusz Czapiński, autor Diagnozy.
Według demograf prof. Krystyny Iglickiej konieczność wielogodzinnych dojazdów to efekt braku polityki zrównoważonego rozwoju.
- Stawiając na duże ośrodki, traciliśmy szansę rozwoju tych małych. Przez to na prowincji brakuje miejsc pracy. W nadmiarze są tylko zmęczeni dojazdami Polacy – mówi demograf prof. Krystyna Iglicka.
Finansują dojazdy
Prof. Jacek Męcina, ekspert rynku pracy z Uniwersytetu Warszawskiego uważa, że obecna sytuacja na rynku pracy sprawa, że pracodawcy muszą dać kandydatom coś ekstra, aby przyjęli ich ofertę.
- Dziś często jest to zapewnienie transportu albo przynajmniej dopłata do biletu na pociąg. Kiedyś był bonus oferowany przeważnie osobom zajmującym najwyższe stanowiska. Dziś mogę liczyć na to także ci niższego szczebla - mówi prof. Męcina.
Jak pisze "RP" dojeżdżają także ci, którzy muszą transport zorganizować sobie sami. - Modernizacja linii kolejowych oraz budowa nowoczesnych dróg powoduje, że w miarę łatwo i szybko pokonać duże odległości. W takiej sytuacji trudno się dziwić, że ktoś dojeżdża z Warszawy, Wrocławia, czy Katowic do miejscowości oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów - dodaje prof. Męcina.
Autor: msz/gry / Źródło: Rzeczpospolita,