Sytuacja w sprawie samorządowych inwestycji jest coraz trudniejsza. Firmy nie stają do przetargów lub ich oferty są za drogie - czytamy w czwartkowej "Rzeczpospolitej".
Skala nierozstrzygniętych lub odwołanych przetargów zaczyna być coraz większym problemem - zauważa dziennik. Dotyka to inwestycji realizowanych zarówno przez duże miasta, jak i małe gminy.
Zdarza się, że nikt nie składa oferty albo zgłasza się jeden wykonawca, który proponuje cenę wyższą nawet o 100 procent od zakładanego kosztorysu. Dlatego gminy muszą wielokrotnie rozpisywać przetargi na nowo, co kosztuje, a wiele jest unieważnianych.
Dodatkowe finansowanie
- Zamawiający coraz dłużej szukają wykonawców lub starają się o dodatkowe finansowanie - mówi cytowany przez "Rzeczpospolitą" Mateusz Lasek z firmy badawczej PMR. Jak pisze gazeta, przedstawiciele samorządów nie mają wątpliwości, że głównym powodem takiej sytuacji jest brak ludzi do pracy na budowach. Ale, jak zaznacza, rosną też ceny materiałów. - Już pod koniec ubiegłego roku firmy budowlane zaczęły mieć kłopoty z dotrzymaniem terminów z powodu problemów kadrowych - mówi "Rzeczpospolitej" Konrad Nowak, prezes Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w Olsztynie.
Brakuje rąk do pracy
O tym, że brak pracowników jest jednym z najistotniejszych zagrożeń m.in. w realizacji kluczowych inwestycji rządowych dotyczących dróg, kolei i mieszkań mówi raport Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. - Tak naprawdę jesteśmy przed najwyższymi pikami, jeżeli idzie o inwestycje infrastrukturalne, no i pytanie podstawowe jest takie: jakimi rękami do pracy te prace będziemy wykonywać, bo rąk polskich brakuje - zauważył w rozmowie z dziennikarzami wiceprezes ZDG TOR Adrian Furgalski. Furgalski zaznaczył, że zaczyna także brakować "rąk ukraińskich", które do tej pory mocno wspomagały prowadzone w Polsce inwestycje. Jak dodał, może to być zagrożeniem dla kluczowych inwestycji.
- Ukraina jest właściwie wyeksploatowana; tam już nie ma dodatkowych osób do ściągnięcia. Jest zwiększenie w tej chwili popytu na pracowników z Białorusi, ale wiele firm sięga, można powiedzieć, do bardzo egzotycznych krajów jak Indie, Nepal - mówił Furgalski. Eksperci zwracają również uwagę, że obowiązujące przepisy nie ułatwiają zatrudniania osób z zagranicy i apelują o uregulowanie procedur zatrudniania cudzoziemców tak, by były one jasne dla przedsiębiorców.
Zaznaczają, że pomocne byłoby również rozszerzenie listy krajów, z których zatrudnianie pracowników odbywa się na zasadach uproszczonych, m.in. o Indie, Nepal i Macedonię.
- Nepalczycy podróżują "za chlebem" dość łatwo. Są to pracownicy po pierwsze anglojęzyczni, stąd ja już mam klientów, którzy informują, że im jest łatwiej z Nepalczykiem niż z Ukraińcem, ponieważ procedury w fabryce mają po polsku i po angielsku. Po drugie są to osoby, które mają bardzo często doświadczenie" - mówił w ubiegłym tygodniu na konferencji poświęconej problemom z pracownikami prezes zarządu Work Service S.A. Maciej Witucki.
Tysiące wakatów
Według danych Ministerstwa Rodziny Pracy i Polityki Społecznej, na koniec 2017 roku wystawiono ponad 1,8 mln oświadczeń o zamiarze powierzenia pracy cudzoziemcowi oraz wydano ok. 250 tys. zezwoleń na pracę dla cudzoziemców spoza Unii Europejskiej. Mimo to - jak czytamy w raporcie ZDG TOR, który powołuje się na dane GUS - w III kwartale 2017 roku było ponad 131 tys. wolnych miejsc pracy. Najbardziej poszukiwani są: murarze, tynkarze, zbrojarze, brukarze, i cieśle, ale braki widoczne są także wśród pracowników niewykwalifikowanych.
Autor: msz//dap / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock