Darmowy podręcznik przygotowywany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej zachwieje polskim rynkiem wydawnictw edukacyjnych - uważają eksperci. Ich zdaniem dla małych i średnich wydawnictw może to oznaczać upadek, a duże ograniczą inwestycje i innowacyjność do minimum.
Przewodniczący Sekcji Wydawców Edukacyjnych Polskiej Izby Książki Jarosław Matuszewski uważa, że możliwe jest przygotowanie rządowego podręcznika w kilka miesięcy, ale tak krótki okres pracy nad nim musi się odbić na jego jakości.
- My, jako wydawcy, od dawna twierdzimy, że aby przygotować książkę spełniającą oczekiwania nauczycieli i uczniów, potrzeba półtora roku pracy. Jednak w przypadku przygotowanego przez MEN darmowego podręcznika w mniejszym chyba stopniu chodzi o rzeczywiste potrzeby dydaktyczne. Celem jest dostosowanie go do minimum wymagań, czyli tylko i wyłącznie do realizacji podstawy programowej. Wszelkie inne cele edukacyjne znikają chyba z orbity zainteresowań twórców tego podręcznika - powiedział Matuszewski.
Nauczanie w cyklu
Niepokoi go też tryb przygotowania nowego podręcznika. - Jeżeli klasyczny, komercyjny wydawca edukacyjny wydaje książkę i chce, aby stała się ona podręcznikiem, to musi się dostosować do pewnych wymagań. Przede wszystkim musi przystosować go do programu nauczania na trzy lata. W edukacji nie można myśleć o podręczniku tylko do jednej klasy, ponieważ on jest częścią trzyletniego cyklu nauczania. Pani minister zapowiada, że w maju zostanie zaprezentowany pierwszy fragment podręcznika, ale nawet, gdy ten fragment zobaczymy, to trudno go będzie ocenić. Każdy nauczyciel, każdy ekspert od nauczania w pierwszej kolejności chciałby zobaczyć program na trzy lata i rozkład materiału na trzy lata i dopiero w takim kontekście może oceniać fragment podręcznika - mówił Matuszewski. Jego zdaniem przegłosowanie w Sejmie ustawy dającej MEN uprawnienia wydawcy edukacyjnego, oznacza rewolucję na tym rynku. Matuszewski uważa, że MEN jako wydawca edukacyjny najprawdopodobniej będzie działał wedle zupełnie innych zasad niż pozostali wydawcy, a uzyskanie prawa do nazywania książki podręcznikiem wymaga przejścia skomplikowanej procedury weryfikacyjnej; tymczasem nie wiadomo, jak będzie ona wyglądała w przypadku książki MEN, czy także będzie ona musiała przechodzić takie same procedury, jak podręczniki wydawców komercyjnych, czy też zostaną zastosowane inne zasady. - Jeżeli ta ustawa zostanie przegłosowana, będziemy mieli rynek, na którym działają dwa typy wydawców, z których jeden ma zupełnie inne prawa i przywileje niż drugi - mówił Matuszewski. - Bardzo ważny jest cel społeczny tej operacji, aby rodzice wydali mniej pieniędzy na podręczniki i pomoce edukacyjne, ale umyka nam inna ważna rzecz - jakość. Grozi nam rozwarstwienie społeczne na tle jakości podręczników. Powszechna opinia jest taka, że bezpłatne znaczy - marne. W związku z tym troskliwi rodzice będą szukać szkół, w których dzieci będą mogły się uczyć z dobrych podręczników. Efekt może być taki, jak w Grecji, gdzie także jest jeden, oficjalny, rządowy podręcznik. Tylko że rodzice, niezadowoleni z jakości edukacji, powołali system szkół popołudniowych, w których nauczanie jest prowadzone za pieniądze i z podręcznikami kupionymi na komercyjnym rynku. Może się okazać że wprowadzenie darmowego podręcznika zaowocuje ostrym podziałem, na dzieci, których rodziców stać na dodatkową naukę i komercyjne podręczniki oraz te, których rodzice zadowalają się podręcznikiem darmowym. Tego MEN nie bierze chyba pod uwagę. Może jest jeszcze czas, aby to rozważyć - mówił Matuszewski.
Darmowy podręcznik nie taki dobry?
Łukasz Gołębiewski z Biblioteki Analiz uważa, że wprowadzenie jednego podręcznika nie leży ani w interesie nauczyciela, ani systemu edukacji, jako całości. - Mnogość pomysłów na edukację jest niewątpliwie wartością. Mało tego, inspiruje do dalszych prac i badań nad bardziej nowoczesnymi formami nauczania, bo świat nie stoi w miejscu. Problemem politycznym i społecznym nie jest darmowy podręcznik, lecz brak środków na zakup wyprawki szkolnej w wielu biednych rodzinach. Jeśli państwo chce być opiekuńcze, niech przeznaczy środki na zakup podręczników dla wszystkich biednych rodzin w Polsce - uważa Gołębiewski. Jego zdaniem, jeżeli rząd przeforsuje darmowy podręcznik, to małe i średnie wydawnictwa edukacyjne znikną, a duże ograniczą inwestycje i innowacyjność do minimum, być może poszukają dochodów w innych branżach. - Jednym słowem - na długi czas będziemy skazani na edukacyjną przeciętność lub mniej niż przeciętność. W tym czasie autorzy będą mieli coraz słabsze kwalifikacje, brakować będzie nowych, młodych, bo dla kogo pisać? O redaktorach i korektorach smutno myśleć, o księgarzach i drukarzach też. Będziemy mieli rzeszę wysoko wykwalifikowanych bezrobotnych - podsumował.
Autor: mn//bgr / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN