Stoczniowy pat coraz poważniejszy. W Sopocie stoczniowcy z gdańskiego zakładu, podobnie jak wcześniej ich koledzy z Gdyni i Szczecina, demonstrowali na ulicach miasta i pod domem premiera Donalda Tuska. W międzyczasie ISD, właściciel Stoczni Gdańsk, który chce kupić także Stocznię Gdynia, zapowiedział, że nie da się tego zrobić bez pieniędzy z budżetu. Komisja Europejska, która w połowie lipca wyda decyzję w sprawie stoczni, nie chce jednak o tym słyszeć.
ISD Polska, spółka-córka ukraińskiego koncernu Donbas, stawia warunki Komisji Europejskiej w sprawie Stoczni Gdynia. Spółka chce zakończyć negocjacje z Komisją w sprawie prywatyzacji zakładu do końca lipca. Zapowiada, że w przeciwnym razie wycofa się z prywatyzacji tego zakładu. Jednocześnie mówi, że warunki postawione przez Brukselę są nie do spełnienia. KE chce, aby plany restrukturyzacyjne stoczni Gdynia zapewniały jej długoterminową rentowność.
Bez pieniędzy ani rusz
Spełnienie takiego warunku - zdaniem prezesa ISD Konstantego Litwinowa - jest możliwe, jeżeli zostaną pokryte przez państwo zobowiązania stoczni Gdynia wobec ZUS oraz innych podmiotów publiczno-prawnych czy spółek Skarbu Państwa - w sumie ponad dwa mld zł. Litwinow wysłał w tej sprawie list do premiera Donalda Tuska. - Po naszej stronie nie ma żadnej możliwości, aby dostosować się do wymogów KE, bo prawo matematyczne, ekonomiczne na to nie pozwala - powiedział Litwinow.
Dlatego ISD chce wynegocjować z ministrem skarbu Aleksandrem Gradem zapis w umowie prywatyzacyjnej dotyczący pomocy publicznej. Jeżeli stocznia Gdynia będzie osiągała "super" zyski, otrzymana od państwa pomoc będzie zwracana.
Odnosząc się do planów restrukturyzacji Stoczni Gdańsk, które decyzją KE mają być przedstawione do końca września, Litwinow powiedział, że ten zakład też nie obejdzie się bez finansowego zaangażowania państwa. - Jeżeli nie osiągniemy zgody w tej sprawie, to pozbędziemy się udziałów w Stoczni Gdańsk - powiedział Litwinow. Wyjaśnił, że KE żąda redukcji mocy inwestycyjnych Stoczni Gdańsk, co dla zakładu oznacza mniejsze przychody.
Według Litwinowa, plan połączenia stoczni Gdańsk i Gdynia jest "najlepszy, najbardziej optymalny pod względem biznesowym". - Ratuje obie stocznie, pozwala jednemu zakładowi być elastycznym i reagować na zmiany koniunktury - wyjaśnił prezes ISD Polska.
Rząd ma nadzieje, KE je rozwiewa
Rzecznik ministerstwa skarbu państwa Maciej Wewiór ma nadzieję, że KE zaakceptuje propozycje resortu skarbu oraz inwestorów w sprawie stoczni.
- Zakładamy, że Komisja Europejska zrozumie mocne argumenty resortu skarbu oraz inwestorów, a w rezultacie pozwoli nam przeprowadzić prywatyzację stoczni - powiedział Wewiór.
Polski rząd wysłał wczoraj do Brukseli uzupełnienie planów prywatyzacji i restrukturyzacji Polskich stoczni, ale z nieoficjalnych wypowiedzi przedstawicieli KE wynika, że unijna komisarz ds konkurencji Neelie Kroes nie wierzy, by poprawki były zadowalające. Ich ocena będzie znana najprawdopodobniej 16 lipca.
Pod oknami premiera
Bój o stocznie nie toczy się także poza gabinetami. Przed południem protestowali pracownicy zakładu w Gdyni, a po południu, na centralnej ulicy Sopotu - Bohaterów Monte Cassino, demonstrować zaczęli stoczniowcy z Gdańska. Ok. 200 osób przeszło pod dom premiera Donalda Tuska krzycząc m. in. Precz z Tuskiem", "Precz z tym rządem", "Spieprzaj dziadu z Sopotu i z Polski", "Nie damy się" i rzucając petardy.
Zdaniem policji, która chce złożyć wniosek do sądu o ukaranie organizatorów, demonstracja była nielegalna.
Prezydent Sopotu Jacek Karnowski powiedział, że zgodził się na zorganizowanie demonstracji stoczniowców, lecz przed urzędem miasta. Guzikiewicz twierdzi, że taka decyzja prezydenta do niego nie dotarła.
Źródło: PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24