Pył po bitwie o depozyty klientów indywidualnych jeszcze nie opadł, a banki już wytaczają armaty w kolejnej wojnie. Tym razem gra idzie o lokaty korporacyjne - pisze "Puls Biznesu".
Jeszcze do niedawna banki zabijały się o pieniądze zwykłego Kowalskiego. Oferowały coraz to wyższe oprocentowanie na swoich lokatach i depozytach, aby przyciągnąć kapitał, którego w kryzysie potrzebują jak powietrza. Teraz obrały nowy cel - lokaty korporacyjne.
- Korporacje są najbardziej klasycznym przykładem wojny cenowej. Kiedyś walka toczyła się o roczne lokaty detaliczne, potem o sześcio-, potem o trzymiesięczne. Dzisiaj toczy się o lokaty tygodniowe - mówi "Pulsowi Biznesu" Brunon Bartkiewicz.
Pod kreską
Walcząc o klienta banki potrafią poświęcić bardzo dużo. Jak pisze "Puls Biznesu", windują oprocentowanie lokat tak wysoko, że nie są w stanie na nich zarobić. Więcej - trzeba do nich dopłacać. - Rachunek jest prosty. Jeśli dzisiaj wezmę depozyt i chcę go zainwestować w instrument bez ryzyka np. notę NBP, tracę 3 pkt proc. To jest właśnie definicja wojny cenowej - wyjaśnia Bartkiewicz.
Jego zdaniem w normalnych warunkach koszt depozytu powinien obecnie wynosić 2,7 proc. Średnia rynkowa jest tymczasem znacznie wyższa, a nie brakuje banków, które płacą klientom po 6 proc. w skali roku.
Kiedy wojna się skończy? Jak oceniają eksperci, dopiero wówczas, gdy odżyje niemal zamrożony w kryzysie rynek międzybankowy. Kiedy do tego dojdzie jednak trudno prognozować - pisze "Puls Biznesu".
Źródło: "Puls Biznesu"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24