Konfekcjonerki odzieży zamiast szwaczek - taka zmiana nazwy ma wg producentów odzieży unowocześnić branżę, aby przyciągnąć do niej młodych ludzi. Brak pracowników jest bowiem głównym problemem firm, które mogą przebierać wśród klientów.
Jeszcze przed czterema laty polscy producenci odzieży martwili się, że wyprą ich z rynku Chińczycy, ale te obawy się nie sprawdziły. Problem okazał się innego typu - nasze firmy nie są są w stanie przyjąć wszystkich zamówień, których liczba rośnie z dnia na dzień. - Mamy coraz więcej zleceń, nie tylko od firm zagranicznych, ale i od krajowych - mówi "Rzeczpospolitej" Damian Kazimierczak, szef działu sprzedaży toruńskiej firmy Torpo. To jeden z największych w kraju producentów męskich ubrań, mimo to mało znany klientom sklepów odzieżowych - prawie całą produkcję toruńskiej spółki firmują znane światowe marki.
Polski Versace lepszy od chińskiego
Jak ocenia Bogusław Słaby, prezes Polskiego Związku Pracodawców Prywatnych Producentów Odzieży i Tkanin, w kraju jest ok. 600 zakładów, które specjalizują się w tzw. przerobie usługowym. Wiele z nich zainwestowało w ostatnich latach w nowe maszyny, komputerowe systemy produkcji i szyje na zlecenia najbardziej znanych marek odzieżowych: Hugo Boss, Versace, Escada czy Burberry. - Właściciele prestiżowych marek wymagają bardzo krótkich serii, krótkich terminów i mają bardzo wysokie wymagania technologiczne. I coraz częściej zdają sobie sprawę, że tego nie da się uzyskać po azjatyckich cenach. Przychodzą więc do nas - mówi Czesław Ślotała z Polcoteksu.
Bogusław Słaby przypomina też, że Polska przez lata była największym producentem odzieży dla zachodniej Europy. Teraz znów mamy szansę stać się odzieżowym tygrysem kontynentu, tym bardzie że lata azjatyckiej konkurencji praktycznie zdusiły produkcję odzieżową w wielu państwach starej Unii. - W Polsce ten przemysł się rozwija, a nasze zakłady chłoną wiedzę i nowe technologie - podkreśla Słaby.
Lifting przyciągnie młodych?
Sen z powiek producentów spędza jednak brak pracowników. Profesjonalnych krawcowych przybywa z każdym rokiem coraz mniej m. in. dlatego, że branża nie daje zbić kokosów - średnia pensja szwaczki to 1500 zł. Dodatkowy problem to niezbyt dobry wizerunek tego zawodu. - Szwaczka negatywnie się kojarzy. Jednak chcemy przekonać ludzi, że to ciekawe zajęcie dla młodych osób - mówi w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Bogusław Słaby. Na początek związek proponuje zmianę nazwy zawodu i systemu szkolenia. Zamiast szwaczek szkoły kształciłyby konfekcjonerki i konfekcjonerów odzieży, ucząc nie tylko samego szycia, ale i przygotowania produkcji czy nowoczesnego prasowania. Pracodawcy przymierzają się też do przygotowania filmu promocyjnego, który pokaże, że kolekcje prezentowane na wybiegach w Paryżu czy Nowym Jorku powstają w Toruniu, Częstochowie czy w Elblągu.
Pieniądze leżą na ulicy
Jest o co walczyć. Znane polskie marki odzieżowe korzystają teraz w pełni z gospodarczej koniunktury, dzięki której ich sprzedaż bije kolejne rekordy wzrostu. Po 30-proc. skoku w pierwszym półroczu na koniec sierpnia polski handel detaliczny odzieżą i obuwiem mógł się pochwalić prawie 40-proc. zwiększeniem obrotów w porównaniu z tym samym okresem 2006 roku. - To szokujący wzrost. My sami rozwijamy się tak dynamicznie, że nie odczuwamy nawet rosnącej konkurencji na rynku - mówi Dariusz Pachla, wiceprezes giełdowej LPP, która posiada sieci odzieżowe Reserved i Cropp.
Źródło: Rzeczpospolita
Źródło zdjęcia głównego: TVN24