Niemiecka kanclerz Angela Merkel powtórzyła w wywiadzie dla wtorkowego "Financial Times", że upadek euro będzie upadkiem Europy. Jej zdaniem, aby tego uniknąć potrzebne są zmiany w Traktacie Lizbońskim. Merkel krytykuje też wprost pompowanie dolarów na rynek przez amerykański Fed.
Angela Merkel skrytykowała propozycje zrównoważenia globalnej gospodarki, z którymi wystąpił Waszyngton w związku ze szczytem G20. Przedmiotem jej krytyki stała się też pośrednio polityka kreowania podaży pieniądza przez amerykańska Rezerwę Federalną, której jednym z efektów jest obniżka kursu dolara amerykańskiego.
Zabezpieczyć Unię przed "grecką chorobą"
Drastyczne zaciskanie pasa w najsłabszych państwach eurostrefy - czyli w Grecji, Irlandii, Portugalii i Hiszpanii - Merkel uznała za niezbędne dla ustabilizowania euro i przyszłego wzrostu gospodarczego. Utrzymanie spójności europejskiej unii gospodarczej i walutowej uznała za jeden ze swych priorytetów.
- Nie widzę sprzeczności między wzrostem gospodarki, a jej stabilnością. Byliśmy świadkami alergicznej reakcji rynków na kraje (eurostrefy - red.), w których nadmierny dług idzie w parze z niewystarczającą konkurencyjnością - zaznaczyła.
"Financial Times" przypomina, że na ostatnim szczycie Merkel przekonała szefów rządów Unii Europejskiej do wzmocnienia dyscypliny finansowej eurostrefy, choć jak dotąd nie udało jej się przeforsować politycznych sankcji wobec państw, które nie panują nad długiem.
Zmiana w Traktacie jest zdaniem kanclerz niezbędna po to, by zapobiec powtórce z greckiego kryzysu. - Jeżeli mielibyśmy stanąć po 2013 r. w obliczu sytuacji greckiej, co mam nadzieję nie nastąpi, to potrzebujemy prawnych zabezpieczeń na wypadek, gdyby euro zostało zagrożone - podkreśliła. W 2013 r. kończy się obecny program stabilizacyjny dla Grecji i innych państw.
Nie stawiać Niemiec obok Chin
Merkel odrzuciła zarazem propozycje Waszyngtonu w sprawie ustanowienia tzw. ilościowo wymiernych limitów nadwyżek na rachunku obrotów bieżących bilansu płatniczego jako sposobu na zbilansowanie globalnej gospodarki między państwami posiadającymi duże nadwyżki eksportowe (Niemcy, Chiny), a tymi, które jak USA mają duże i rosnące ujemne saldo w handlu zagraniczny. - Nie mam wysokiego wyobrażenia o ilościowo określonych limitach bilansu płatniczego - stwierdziła.
Kanclerz zdystansowała się też od lansowanego przez Fed programu kreowania podaży pieniądza (tzw. QE2) na sumę 600 mld USD do połowy 2011 r., co ma wpływ na kursy walut. - Kurs wymiany walut powinien odzwierciedlać siłę gospodarki kraju (...). Zwłaszcza w świetle debaty chińskiej na temat kursu wymiany juana, musimy ustalić fakty i przyjąć kryteria umożliwiające skalkulowanie rzetelnego kursu wymiany walut - wyjaśniła.
Niemcy, jak zauważa "FT", niepokoją się, że w amerykańskiej debacie nad globalną nierównowagą makroekonomiczną są ustawiane obok Chin, tymczasem w odróżnieniu od tego kraju nie mają możliwości manipulowania kursem euro, które nie jest ich wyłączną walutą.
Gdyby na szczycie w Seulu miało dojść do sporu USA-Chiny na temat globalnej nierównowagi i polityki kursowej, to Merkel gotowa jest w nim pośredniczyć. Za swój priorytet na seulskim szczycie uznaje przeciwstawienie się tendencjom protekcjonistycznym i ożywienie rundy handlowej z Dauhy na temat liberalizacji światowego handlu.
Źródło: PAP, tvn24.pl