Pracodawcy wykorzystują kryzys, by zwolnić drogich pracowników i zatrudnić tańszych - pisze "Dziennik". - Podczas boomu to pracownicy dyktowali warunki, teraz nasza kolej - otwarcie mówią pracodawcy w rozmowie z gazetą.
Dyrektor zarządzający dużej firmy, z którym rozmawiał "Dziennik", przyznaje otwarcie: nie musiał ciąć kosztów, żeby ratować firmę, ale przeprowadził właśnie zwolnienia i uzasadnił je kryzysem. - Ja w ten sposób maksymalizuję zysk - wyjaśnia.
Podobne relacje można usłyszeć od innych pracodawców. Jednak żaden z nich nie chciał opowiedzieć "Dziennikowi" o tych praktykach pod nazwiskiem. - Gdybym zdradził to wszystko, podając swoje nazwisko, w środowisku groziłby mi lincz - mówi jeden z nich.
Pracodawcy opowiadają jednak ze szczegółami o tym, jak zwalniają zbyt drogich pracowników, zastępując ich tańszymi, jak obniżają pensje, dając alternatywę: to albo upadek firmy i utrata miejsc pracy. - Wystarczy powiedzieć "kryzys" i nie będzie protestów zespołu - mówią.
Kryzysowy scenariusz
Jak pisze "Dziennik", przykładów na takie praktyki jest wiele, ich scenariusz zazwyczaj brzmi podobnie: szefowie zawiadamiają podwładnych, że ich firma źle znosi kryzys i trzeba zwolnić część załogi, a części obniżyć pensje. Prawda jest jednak taka, że zagrożenia na razie nie ma. Kryzys to tylko dobry pretekst do zmian, które wcześniej byłyby niemożliwe.
Dyrektor średniej wielkości firmy z Mazowsza zmniejszył niedawno pracownikom wynagrodzenia o 20 proc. i zwolnił kilka osób. Na ich miejsce zatrudnił nowych ludzi za znacznie mniejsze pieniądze. Załodze firmy całą operację uzasadnił prosto: kryzys. W rozmowie z "Dziennikiem" nazywa ją jednak bez ogródek "przywracaniem normalności". - Gdy trwała dobra koniunktura, pracownicy mieli nadmierne oczekiwania, wręcz szantażowali: albo lepsza pensja, albo idziemy do konkurencji. Teraz mogę poodkręcać tamte zobowiązania, zasłaniając się ciężką sytuacją na rynku - opowiada.
W jednej z dużych firm sprzedających zagraniczne markowe ubrania w różnych miastach Polski zwolnienia trwają już od końca ubiegłego roku. Zwolniono kilkudziesięciu etatowych pracowników i zastąpiono ich dwukrotnie tańszymi, zatrudnionymi na umowę o dzieło. Oczywiście oficjalnie zawinił światowy kryzys gospodarczy. Jednak jeden z pracowników sklepu w Gdańsku zauważył: - Obroty rzeczywiście zmniejszyły się, ale nie był to tak drastyczny spadek, jak mówił nasz szef. Rok czy dwa lata temu okres od lutego do kwietnia też nie był najlepszy, ale wtedy zwolnień nie było.
Idealna okazja
Tendencję potwierdzają eksperci. Zdaniem Jacka Zakrzewskiego, eksperta od zasobów ludzkich z SGH, recesja jest idealnym momentem, aby przewietrzyć firmę bez narażania się na protesty zespołu. - Można pozbyć się gorszych pracowników, obniżyć wynagrodzenia, zdobyć fachowców za mniejsze pieniądze - mówi "Dziennikowi".
Pracownicy diagnozują jednak praktyki swoich szefów inaczej niż oni sami. - Kryzys jest pretekstem do wyzysku - uważa pracownik z Gdańska. On i inni ludzie w podobnej sytuacji godzą się na gorsze warunki zatrudnienia, bo choć recesja często nie dotyka firmy tak mocno, jak mówią ich szefowie, to nie ma wątpliwości, że w całym kraju bezrobocie rośnie.
Dlatego, jak przyznaje wiceprzewodniczący OPZZ Franciszek Bobrowski, ci, którzy chcą utrzymać swoje dotychczasowe zajęcie, są w stanie naprawdę wiele znieść. - Zgadzają się na obniżki wynagrodzeń, na znacznie gorsze warunki. A to z pewnością rodzi pokusę u szefa, aby tę panikę wykorzystać - mówi "Dziennikowi" związkowiec.
Źródło: "Dziennik"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24