Dziś w nocy zmienimy czas na zimowy. Wskazówki zegara cofniemy o godzinę, więc w niedzielny poranek pośpimy nieco dłużej. Wszystko dla oszczędności energii. Tylko, czy współcześnie taka zmiana w ogóle ma sens?
W nocy, o godz. 3.00 wskazówkę cofniemy na godzinę 2.00. Robimy tak ciągle od 1997 roku. Wcześniej ta zasada obowiązywała w Polsce okresowo: w okresie między I a II wojną światową, następnie podczas okupacji hitlerowskiej, a po wojnie w latach 1946 — 1949 i 1957 — 1964.
Kolejna taka zmiana, ale w drugą stronę dopiero za sześć miesięcy – w niedzielę 29 marca 2015 roku.
Specjalna dyrektywa
Z pozoru to drobna sprawa, ale prawnie jest poważna na tyle, że określa ją nawet unijna dyrektywa. Urzędnicy z Brukseli już w 2001 roku uchwalili prawo, które bezterminowo reguluje obowiązujące zmiany czasu na letni i zimowy. W dyrektywie możemy przeczytać, że „począwszy od 2002 r. okres czasu letniego kończy się w każdym państwie członkowskim o godz. 1.00 czasu uniwersalnego (GMT), w ostatnią niedzielę października".
Czas dwa razy w roku zmieniamy po to, aby lepiej i efektywniej wykorzystywać światło słoneczne. Według twórców tej teorii zmiana czasu ma sprawić, że więcej pracy wykonamy za dnia, a więc zaoszczędzimy energię. Za dnia jesteśmy bowiem aktywniejsi i większość prac przychodzi nam łatwiej.
Dlaczego?
Przede wszystkim nie musimy oświetlać tylu pomieszczeń, bo zrobią to za nas promienie słoneczne. Tak było przez dziesiątki lat. Teraz jednak wiele się zmieniło. W wielu firmach i fabrykach pracuje się całą dobę, a w biurach nawet za dnia świecą się lampy, pracują maszyny i komputery. Dużo energii zużywa też klimatyzacja, która zwykle nie rozróżnia pór dnia i beznamiętnie wieje.
Kiedy jednak teoria zmiany czasu powstawała, czyli w XVIII wieku było inaczej. To właśnie w tym czasie nad korzyściami lepszego wykorzystywania światła słonecznego rozmyślał Benjamin Franklin. Jednak to Niemcy w 1916 roku pierwszy wprowadzili zmiany czasu, aby ograniczyć zużycie węgla podczas I wojny światowej. Tą drogą poszły największe mocarstwa z Wielką Brytanią, Rosją i Stanami Zjednoczonymi.
Obecnie wskazówki zegarków dwa razy roku zmieniają obywatele około 70 państw na całym świecie. Robią to wszyscy członkowie Unii Europejskiej – za sprawą wspomnianej dyrektywy – a więc także Polska. Nad Wisłą czas letni i zimowy obowiązuje na stałe od 1977 roku.
Jak wpływa?
Według „The Washington Post” korzyści zmian czasu są zależne od branż. Z faktu, że słoneczny dzień jest nieco dłuższy korzystają przede wszystkim biznesy związane z aktywnością na świeżym powietrzu. Więcej zarobią zatem producenci sprzętu sportowego, właściciele wynajmujący boiska piłkarskie, czy pola golfowe. Ich klienci chętniej uprawiają sport, gdy jest naturalnie jasno.
Z większej liczby godzin z towarzyszącym klientom światłem słonecznym będą cieszyć się też sprzedawcy. Według badań to chętniej zaglądamy do sklepów, gdy jest jeszcze jasno. Unikamy centrów handlowych po zmroku – pomimo, że i tak są oświetlone tysiącami żarówek.
Światło dziennie w wielu zawodach wpływa też korzystnie na wydajność pracownika (np. w budownictwie, rolnictwie).
- Z drugiej strony zakłóca naturalną równowagę, gdyż organizm człowieka musi dostosować się do zmiany czasu. Generalnie jednak zaburzenia te nie trwają długo i nie zagrażają zdrowiu, a jedynie mogą wpływać przejściowo na spadek koncentracji, samopoczucia i produktywności. Badania pokazują wprawdzie, że w wyniku „utraconej godziny” przy przejściu na czas letni pojawić się mogą przejściowo: bóle serca, stres, zmęczenie, wypadki w pracy i na drogach, pogorszenie atmosfery w pracy, wzrost depresji, ale nie są one jednoznacznie potwierdzone – twierdzi dr Beata Woźniak-Jęchorek z Katedry Makroekonomii i Historii Myśli Ekonomicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu.
Są minusy
Ale nie wszyscy na dłuższym słonecznie dniu zarabiają więcej. W niektórych branżach zarabia się bowiem po zmroku. Nie chodzi tu nawet o nocne kluby, czy bary, ale o domowe zacisze. To właśnie w nim rzadziej bywamy, kiedy na zewnątrz jest jasno. A kiedy nie ma nas w domu, to widzów nie ma przed telewizorami i komputerami.
Mniejsze zyski mają też teatry, kina i branża transportowa. Wszystko przez to, że np. pociągi przewożące osoby muszą przestać dodatkową godzinę na dworcu. To oznacza dodatkowe wynagrodzenia dla pracowników i mniej chętnych do jazdy wolniejszym o godzinę środkiem transportu. Zresztą większe pieniądze – zgodnie z prawem pracy – powinni dostać wszyscy pracujący w nocy z sobotę na niedzielę pracownicy, a zatem np. dyżurujące w szpitalach pielęgniarki i lekarze, pilnujący porządku policjanci, czy bezpieczeństwa strażacy.
Zmiany czasu w teorii miały zmniejszyć zużycie prądu, a zatem „sztucznego oświetlenia”. W XXI wieku wielu wątpi, aby zmiany czasu wciąż miały sens. Krytycy tej teorii podkreślają, że nawet jeśli oszczędzamy przez nie energię (wyniki badań tego jednoznacznie nie przesądzają), to w wielu miejscach, gdzie dłużej korzystamy ze naturalnego jest na tyle ciepło, że częściej włącza się klimatyzację. Zatem oszczędności pochodzące z żarówek zjadane są przez wiejące klimatyzatory.
Bez sensu?
Zdaniem dr Beaty Woźniak-Jęchorek z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu zmiana czasu w ujęciu gospodarczym nie odgrywa już tak istotnej roli.
– Zmieniające się zużycie prądu każdego roku, odmienne zużycie zależnie od pogody oraz niejednorodne wzorce korzystania z energii elektrycznej w różnych krajach a nawet gospodarstwach domowych, powodują, że trudno odpowiedzieć na pytanie o sens zmiany czasu ze względów gospodarczych – mówi dr Beata Woźniak-Jęchorek z UEP i dodaje, że większe korzyści niż zamiana czasu, przyniosłaby technologii oświetlenia w przemyśle i naszych domach.
- W XXI wiek nowoczesne gospodarki nie są już tak bardzo zależne od światła słonecznego, jak dawniej. Zatem zmiana czasu traci sens gospodarczy – dodaje ekspertka.
Autor: Marek Szymaniak / Źródło: tvn24bis.pl
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu