Protesty na Ukrainie mogą zagrozić dostawom gazu z Rosji do UE - ostrzega "Niezawisimaja Gazieta". Rosyjski dziennik ocenia zarazem, że sytuacja na Ukrainie przemawia na korzyść budowanego przez Gazprom gazociągu South Stream.
"NG" przytacza opinię eksperta Związku Przemysłowców Naftowych i Gazowych Rosji Rustama Tankajewa, według którego "ryzyko naruszenia tranzytu gazowego rośnie". - Do ryzyka państwowego, z którym przywykliśmy już walczyć, doszło zagrożenie terrorystyczne - oświadczył ekspert.
Opozycja przejmie gazociągi?
Tankajew zaznaczył, że w razie przejęcia przez ukraińską opozycję kontroli nad systemem przesyłu gazu Ukrainy, to Rosja będzie musiała tłumaczyć się przed UE za ewentualne niewywiązywanie się z zobowiązań kontraktowych. Ekspert przyznał jednak, że "przejęcie gazociągów, to bardzo poważny krok, na który opozycja raczej się nie odważy". Tankajew zauważył również, iż sytuacja na Ukrainie przemawia na korzyść omijającej ten kraj magistrali South Stream. Również dyrektor Instytutu Energetyki Narodowej Siergiej Prawosudow, którego także cytuje "Niezawisimaja Gazieta", jest zdania, że zaostrzenie sytuacji na Ukrainie może przyspieszyć rozwój różnych projektów Gazpromu. Z kolei ekspert RusEnergy Michaił Krutichin wyraził pogląd, że w wypadku naruszenia przesyłu gazu przez terytorium Ukrainy strona rosyjska znajdzie inne możliwości dostaw surowca, jednak nie zdoła w 100 proc. zastąpić ukraińskiego tranzytu. - Mamy alternatywne możliwości dostaw gazu do Europy - gazociąg Nord Stream wykorzystywany jest tylko w połowie; można też zwiększyć tłoczenie przez Białoruś i Polskę. Możemy zastąpić znaczną część ukraińskich mocy tranzytowych, ale nie wszystkie - powiedział. Zaznaczył, że jak dotąd wydarzenia na Ukrainie w żaden sposób nie wpłynęły na przesył gazu z Rosji.
Nowe warunki albo zerwanie umowy
Komisja Europejska domaga się renegocjacji dwustronnych porozumień w sprawie budowy South Stream, zawartych z Rosją przez sześć krajów Unii Europejskiej (Bułgaria, Węgry, Słowenia, Grecja, Chorwacja i Austria), uważając te umowy za niezgodne z unijnym prawem.
W ubiegłym tygodniu komisarz UE ds. energii Guenther Oettinger zapowiedział utworzenie unijno-rosyjskiej grupy roboczej, która przeanalizuje zgodność warunków budowy i funkcjonowania South Stream z prawem Unii Europejskiej. Jeżeli Rosja odmówi renegocjacji umów międzyrządowych, Komisja Europejska będzie musiała zalecić krajom członkowskim, by nie stosowały tych porozumień, gdyż byłoby to niezgodne z prawem UE. Jeśli mimo to zainteresowane państwa będą nadal je stosować, wówczas KE może uruchomić procedury o naruszenie unijnego prawa.
Gazociąg, który uderza w Ukrainę
South Stream ma prowadzić z rejonu Anapy po dnie Morza Czarnego, w tym przez wyłączną strefę ekonomiczną Turcji, do okolic Warny w Bułgarii, a następnie przez Serbię, Węgry i Słowenię do Tarvisio na północy Włoch. Planowana jest również budowa odgałęzień do Chorwacji, Serbii oraz Republiki Serbskiej w składzie Bośni i Hercegowiny. Pierwszą nitkę Gazprom zamierza uruchomić w grudniu 2015 roku, a pełną moc South Stream miałby osiągnąć w 2018 roku. Budowa gazociągu na terytorium FR ruszyła 7 grudnia 2012 roku. W październiku 2013 roku rozpoczęło się układanie rury na terytorium Bułgarii. Gazprom szacuje, że projekt ten pochłonie 39,2 mld dolarów. Poza rosyjskim monopolistą (50 proc. udziałów) inwestorami South Stream są trzy zachodnioeuropejskie koncerny energetyczne: włoski Eni (20 proc.), niemiecki Wintershall (15 proc.) i francuski EdF (15 proc.). Ukraina, w której interesy uderza gazociąg, gdyż przestaje ona być ważnym krajem tranzytowym dla przesyłu błękitnego paliwa do krajów UE, wielokrotnie apelowała do Rosji o odstąpienie od budowy South Stream.
Autor: rf//bgr / Źródło: PAP