Rząd nie może podnosić składki rentowej ani ciąć wydatków socjalnych. Brak możliwości kolejnych oszczędności w budżecie oznacza jedno – konieczność podniesienia deficytu państwa - pisze "Rzeczpospolita".
– Nie ma już w budżecie miejsca na dodatkowe cięcia ponad te, które przeprowadziliśmy w styczniu – mówi w rozmowie z „Rz” Elżbieta Suchocka-Roguska, wiceminister finansów. Oznacza to, że jeśli dochody państwa nadal będą coraz niższe niż zaplanowane na poszczególne miesiące, rząd będzie musiał podwyższyć deficyt. Michał Boni, szef zespołu doradców ekonomicznych premiera, zapewnia, że nikt w rządzie nie traktuje deficytu jako czegoś „ideologicznie zamkniętego”.
Zdaniem wiceminister, żadne ruchy podatkowe w ciągu roku nie wchodzą w grę. – Podniesienie składki rentowej bije w koszty przedsiębiorstw, co w okresie spowolnienia bardzo mocno podkopałoby ich kondycję finansową – mówi Elżbieta Suchocka-Roguska. – Z drugiej strony obniża dochody podatników, co odbiłoby się na poziomie konsumpcji - dodaje.
Nie ma już czego ciąć
Nie można też zamrozić waloryzacji rent i emerytur, bo już ją przeprowadzono 1 marca. To samo dotyczy podwyżek w budżetówce – urzędnicy nabyli prawa do niej z początkiem roku. – Tego typu zmiany można przeprowadzać od nowego roku, ale wcześniej należy przygotować ustawy, które musi przyjąć Sejm – dodaje wiceminister.
Nie ma też możliwości zmniejszenie subwencji, koszty obsługi długu zaś zależą od tego, co się dzieje na rynku. Ostatnim punktem są wydatki inwestycyjne, ale – jak podkreśla wiceminister – w tym wypadku rząd mógłby ponieść większe koszty, próbując jakichkolwiek cięć w tym miejscu, niż realizując wydatki zgodnie z wcześniejszym planem. – Dysponenci podpisali już kontrakty, ich zerwanie wiązałoby się z ogromnymi karami – mówi "Rz" Suchocka-Roguska.
Także Michał Boni przyznaje, że żadne prace nad zmianami, chociażby składki rentowej, nie są prowadzone. – Rząd już dokonał cięć na ponad 19 mld zł, teraz obserwujemy, jak będzie się rozwijała sytuacja – zapewnia w rozmowie z "Rz" minister. – Kolejne decyzje będziemy podejmować w maju. Absurdem jest powiedzenie, że trzeba trzymać wielkość 18,2 mld zł na niezmienionym poziomie za wszelką cenę – mówi.
Wszystko zależy od wzrostu
Rząd zaplanował tegoroczne dochody na poziomie 301,8 mld zł, a wydatki na 320 mld zł - przypomina "Rz". Deficyt wynosi więc 18,2 mld zł. Wyliczenia te były oparte na przekonaniu, że nasza gospodarka będzie w tym roku rosła w tempie 3,7 proc. Tylko w lutym do kasy państwa wpłynęło o 2,2 mld zł z podatków mniej, niż zaplanowano. Pesymistyczne szacunki rządu z początku tego roku mówią o wzrośnie na poziomie 1,7 proc. Wówczas dochody byłyby niższe o 17 mld zł.
Minister finansów Jacek Rostowski tłumaczył w ubiegłym tygodniu w Sejmie, że ten scenariusz dyktowany jest przez globalny kryzys i kłopoty partnerów handlowych Polski. – Dlatego zredukowaliśmy wydatki o 10 proc., dokonując cięć w ministerstwach i urzędach o 10,4 proc. oraz przesuwając na fundusz drogowy wydatki w kwocie 9,3 mld zł – informował Rostowski.
Ekonomiści twierdzą, że takie oszczędności mogą nie wystarczyć. Najbardziej pesymistyczne prognozy Bank of America mówią, że nasza gospodarka skurczy się w tym roku o 1 proc. PKB, a to oznacza, iż deficyt państwa – jak wylicza były minister finansów Mirosław Gronicki – sięgnąłby 38,2 mld zł - pisze "Rz".
Źródło: "Rzeczpospolita"
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu