Zachodnie media często malują obraz chińskiego internetu jako ponurej, pełnej zakazów i ograniczeń sieci, w pełni kontrolowanej przez komunistyczny reżim. Tymczasem, choć Facebook czy Twitter rzeczywiście są zakazane, dostęp do innych zachodnich serwisów, m.in. stron New York Timesa, czy witryn pornograficznych, nie stanowi problemu - pisze korespondentka agencji Reutera z Pekinu.
Spór pomiędzy Googlem a rządem w Pekinie zwrócił oczy całego świata na problem cenzury w chińskim internecie. Choć sytuacja internautów w Kraju Środka jest nie do pozazdroszczenia, w rzeczywistości nie jest ona tak tragiczna jak mogłoby się wydawać. Jak podkreśla korespondentka Reutera, Chińczycy w sieci niemal bez ograniczeń korzystają ze wszystkich uciech, które zajmują czas ich zachodnim kolegom.
Licząca ponad 384 miliony internautów społeczność Kraju Środka gra w gry online, przegląda portale plotkarskie, przesiaduje w chatroomach, odwiedza strony do nielegalnej wymiany plików i ekscytuje się oglądając na swoich ekranach twardą pornografię (choć władze regularnie przeprowadzają "naloty" na porno-witryny). Problemu nie stanowi także dostęp do krytycznych wobec Pekinu publikacji zachodnich serwisów informacyjnych.
Zakazane społeczności
Całkowicie zakazane są jedynie portale takie jak Twitter czy Facebook, a także wiele zachodnich platform blogowych. Wszystko dlatego, że serwisy te pozwalają na szybką wymianę informacji pomiędzy użytkownikami na szeroką skalę, a to grozi już powstaniem masowych ruchów antyrządowych, które swoje działania szybko mogą przenieść na ulice. Najlepszym przykładem są tu zeszłoroczne wymierzone w rząd protesty w Iranie, których uczestnicy skrzykiwali się właśnie za pośrednictwem portali społecznościowych.
Tematami tabu w chińskiej sieci są również kwestie historyczne i religijne, jak choćby krwawe stłumienie studenckich protestów na placu Tiananmen, informacje nt. ruchu religijnego Falun Gong czy dalajlamy i wolnościowych dążeń Tybetańczyków.
Wirtualny wyścig
Nad polityczną poprawnością treści w internecie czuwa skomplikowany aparat cenzury. Swoje działania rozpoczyna już na etapie powstawania treści w redakcjach serwisów internetowych. Większość dziennikarzy "czuje" na publikację czego Pekin pozwoli, a co zablokuje. W rozstrzygnięciu tej kwestii pomagają im dodatkowo rządowi cenzorzy, którzy w przypadku szczególnie wrażliwych tematów kontaktują się z redaktorami i przekazują im odgórne wytyczne.
Jeśli mimo to w sieci pojawi się artykuł niezgodny z linią partii, cenzorzy mogą go zdjąć ze strony lub zablokować możliwość umieszczania komentarzy pod tekstem. Mówi się także, że Pekin zatrudnia armię wirtualnych żołnierzy, którym płaci drobne kwoty za umieszczanie prorządowych komentarzy na forach.
Z drugiej strony stoi armia zwolenników wolności słowa, którzy bawią się z cenzorami w kotka i myszkę, starając się rozprzestrzenić zakazane informacje szybciej niż usuwają je rządowi urzędnicy.
Źródło: Reuters