Koncern SSE zdecydował się na bezwarunkowe zamrożenie cen energii elektrycznej i gazu dla gospodarstw domowych. Ma ono obowiązywać przynajmniej do 2016 roku.
SSE jest, według aktualnych danych, drugim największym dostawcą gazu i prądu w Wielkiej Brytanii, z liczbą klientów indywidualnych szacowaną na około 5 mln. - Odpowiadamy na wezwanie ze strony rządu do ograniczenia zysków w imię obniżenia cen dla klientów. Aby to osiągnąć, musimy jednak upewnić się, że nasza sytuacja wewnętrzna jest stabilna. Stąd działania w kierunku usprawnienia i uproszczenia naszej działalności – powiedział prezes SSE Alistair Phillips-Davies.
Mniejsze zyski
Spółka przyznała, że zamrożenie cen będzie dla niej oznaczać zmniejszenie zysków i zostanie częściowo sfinansowane przez program zmniejszenia wydatków o około 100 mln funtów. Ma to się wiązać z redukcją zatrudnienia o około 500 etatów. Jedną z konsekwencji planowanego zmniejszenia wydatków jest znaczące ograniczenie programu rozbudowy morskich farm wiatrowych. W praktyce oznacza to, że SSE będzie kontynuować tylko jeden z pierwotnie planowanych sześciu projektów morskich farm wiatrowych. Spółka będzie poszukiwać inwestorów zainteresowanych nabyciem pakietu udziałów w pozostałych projektach. W sumie SSE chce pozbyć się aktywów o wartości około miliarda funtów.
Co jeszcze?
To jednak nie koniec znaczących zmian w funkcjonowaniu spółki. Do marca 2015 roku ma się zakończyć ogłoszony właśnie projekt rozdzielenia działu handlu hurtowego i detalicznego w ramach SSE.
Tym ruchem spółka może uprzedzić decyzję brytyjskiego regulatora rynku gazu i energii Ofgem, który w czwartek ma przedstawić raport z dochodzenia dotyczącego sytuacji na rynku energii. Według nieoficjalnych doniesień Ofgem ma zalecić m.in. właśnie reorganizację wewnętrzną największych spółek poprzez rozdzielenie wytwarzania od sprzedaży energii. Miałoby to doprowadzić do poprawy konkurencyjności mniejszych dostawców, którzy nie posiadają własnych źródeł wytwarzania energii.
Zły pomysł?
Zamrożenie cen energii na okres dwóch lat zapowiedział we wrześniu zeszłego roku lider Partii Pracy Ed Miliband. Miałaby to być jedna z pierwszych decyzji kierowanego przez niego rządu po ewentualnym zwycięstwie w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Wówczas większość ekspertów i przedstawicieli branży oceniła ten pomysł negatywnie, argumentując, że może to ugodzić w konieczne inwestycje w nowe moce wytwórcze, niezbędne do zaspokojenia rosnącego zapotrzebowania na energię.
Źródło zdjęcia głównego: Vincent van Zeijst/ (CC BY 3.0)