Marzyli o niepodległości, dlatego postanowili zabić carskiego namiestnika Królestwa Polskiego. Podchorążowie, oficerowie i studenci, młodzi i niedoświadczeni, choć nie wystrzegli się błędów, skutecznie wywołali powstanie. W 180. rocznicę jego wybuchu rozmawialiśmy z Michałem Zarychtą z Muzeum Historii Polski.
Piotr Bakalarski: 29 listopada 1830 ok. godz. 17.30 podchorąży Wiktor Tylski próbuje podpalić browar na Solcu, by dać umówiony sygnał do rozpoczęcia powstania. Niestety robi to dosyć nieskutecznie i strażakom szybko udaje się ugasić ogień. Tylski przechodzi do historii jako nieudolny piroman. Zasłużył się czymś jeszcze?
Michał Zarychta: Zapewne gdyby pójść śladem listów jego bardziej znanych kolegów, to pewnie gdzieś by jeszcze wystąpił. Natomiast nie jest to postać, pierwszo-, drugo- ani nawet trzecioplanowa. O pożarze wszyscy dowiedzieli się dzięki strażakom, którzy głośno dzwonili jadąc do tlącego się browaru. Solec przylegał wówczas bezpośrednio do Wisły, tam było bardzo wilgotno, szczególnie o tej porze roku. Nie ma co Tylskiego obwiniać, że mu się nie udało. To raczej wina pogody i materiału - przemokniętego drewna.
Zostawmy go zatem. Belweder, w którym rezydował, namiestnik carski, książę Konstanty miało szturmować 50 spiskowców. Ostatecznie dotarła połowa. Łatwo wtargnęli, do Belwederu, którego strzegli weterani - inwalidzi. Dlaczego Konstanty miał tak słabą ochronę?
Czuł się bezpiecznie. Nie przypuszczał, że ktoś będzie chciał go zabić we własnym domu. Poza tym miał dobre informacje na temat spisków i sprzysiężeń. Nie przypuszczał, że grozi mu coś złego ze strony podchorążych, których kariera zależała od niego. Belweder otoczony był przez koszary, w których stacjonowało mnóstwo wojska.
Generalnie Warszawa była wówczas dla funkcjonariuszy carskich miastem bardzo bezpiecznym. Niebezpiecznie zrobiło się dopiero w latach 60. XIX wieku, kiedy zaczęło dochodzić do aktów terroru osobistego.
Powstańcy wpadają do Belwederu krzycząc, co pozwoliło służbie zareagować odpowiednio wcześnie i ukryć księcia. Nie lepiej byłoby to załatwić po cichu?
Trzeba poczuć moment, w którym się znaleźli. To ludzie, którzy nie mieli wcześniej okazji do zabicia kogoś, w znacznej mierze studenci, którzy obsługiwać flintę nauczyli się kilka minut wcześniej. Głośno mobilizowali się, dodawali animuszu. Przypominam, że osoba, którą mieli zgładzić, była bratem cara. Strach niewątpliwie ich opanowywał, trzeba go było jakoś od siebie odpędzić. Ciężko o logiczne myślenie i konsekwencję w działaniu w takiej chwili.
Fakt, że ostatecznie nie znaleźli Konstantego był spowodowany tymi samymi czynnikami. Obiegli pokoje, nie było go, a oni musieli działać dalej. To specyfika rewolucji - w momencie gdy grupa spiskowców się zatrzyma, rewolucja traci rozpęd.
Jak przypuszczam, myśleli że Konstanty wyjdzie na środek pokoju ze szpadą i będzie próbował się bić, że zachowa się honorowo. Bo to był człowiek odważny, temperamentny i porywczy. Trudno było spodziewać się, że stchórzy i ucieknie.
W szkole uczyli mnie, że w damskim przebraniu...
Został schowany na strychu, a w co był ubrany ciężko powiedzieć. Ale biorąc pod uwagę porę dnia, ubrany był raczej we frak mundurowy, niż suknię. [śmiech]
Po nieudanej próbie zamordowania Konstantego powstańcy zbiegają do mostku Sobieskiego. Tam spotykają się z grupą podporucznika Piotra Wysockiego, jednego z mózgów operacji.
Tam dochodzi do strzelaniny i starcia z kawalerią rosyjską. Powstańcy skutecznie odparli ich szarżę.
Stamtąd docierają na Nowy Świat, wołają "do broni!". W odpowiedzi słyszą trzask zamykanych okiennic. Na gwałt szukają przywódcy, kolejni generałowie odmawiają. Od doświadczonego generała Stanisława Potockiego słyszą "Dzieci, uspokójcie się". Na ul. Senatorskiej zabijają generała Nowickiego, biorąc go za gubernatora Lewickiego. Wszystko to składa się na dosyć niepoważny obraz tych ludzi.
Trzeba zachować szacunek dla powstańców, bo rzucili na szalę swoje życie, działali w warunkach ekstremalnych.
Marsz przez Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście przy wtórze zatrzaskiwanych okiennic rodzi w nich dużą frustrację. Towarzyszy jej świadomość, że nie ma odwrotu. Ci młodzi ludzie, wiedzą, że jeśli coś pójdzie nie tak, grozi im natychmiastowa śmierć. Kolejna osoba, z którą wiązali nadzieję, odmawia. Są pozostawieni sami sobie.
Senatorską jechała kareta, zapytali: kto jedzie? Stangret odpowiedział. Pomylono nazwisko, padły strzały. Czas tego wydarzenia liczy się w sekundach. Wszystko działo się gwałtownie i w ciemnościach. Przy tym poziomie emocji, pomylenie kilku liter, mogło się zdarzyć. Przypadkowe ofiary zawsze są w takich sytuacjach.
Powstańczy nie przestają szukać przywódcy. Bezskutecznie próbują wyciągnąć generałów Chłopickiego z teatru, Trębickiego z kawiarni. Przełomowym momentem jest zdobycie Arsenału. Mieszkańcy Starego Miasta okazują się bardziej bitni od mieszczan z Nowego Światu.
Warszawiacy - szczególnie niezbyt bogaci mieszkańcy Starego Miasta - mieli poczucie przynależności do wyjątkowej wspólnoty, jaka rodzi się w wielkich miastach o sławnej przeszłości. Pielęgnowali pamięć o rzemieślnikach - uczestnikach Insurekcji Kościuszkowskiej - traktując to jako świadectwo patriotyzmu.
W przededniu powstania spiski zawiązujące się wśród studentów były jednym z ulubionych tematów plotek rozpowszechnianych przez straganiarki z placu Zamkowego.
Za przyłączeniem się do ataku na Arsenał stały do pewnego stopnia także pobudki materialne. Warszawa już wtedy był drogim miastem np. z powodu dodatkowych podatków żywność była znacznie droższa niż w innych miastach.
To wszystko sprzyjało wybuchowi ludowego powstania.
Książę Konstanty ewakuuje się do Wierzbna, wraz z kilkoma tysiącami żołnierzy. Dlaczego akurat tam?
Chciał wycofać się poza Warszawę, na terytorium, gdzie łatwo zgromadzi wierne sobie jednostki. Miał nadzieję, że Polacy załatwią to między sobą.
3 grudnia generała Józefa Chłopickiego udało się przekonać, żeby został wodzem naczelnym. Ten, mając poparcie warszawskiej ulicy, ogłasza się dyktatorem. Ale cały czas jest sceptyczny wobec "zbrojnej ruchawki" i dąży do polubownego załatwienia sprawy z Konstantym. W gruncie rzeczy to staje się bardziej dyplomatą, niż dyktatorem.
Z jednej strony Chłopicki miał, jako bohater kampanii napoleońskich, dużą renomę wśród oficerów; cieszył się dużą popularnością opinii publicznej ponieważ nie chciał służyć w armii dowodzonej przez Konstantego. Z drugiej był 60-letnim, dobrze urządzonym w Królestwie Polskim emerytem. Widzi grupę podchorążych, którzy w jego ocenie zrobili głupstwo. Za tą grupą stoją tysiące warszawiaków, które on raczej nazywa uzbrojonym tłumem lub tłuszczą. Chłopicki wie, że 15 względnie spokojnych lat Królestwa Polskiego, to wynik dobrej woli cara. Staje na czele powstania, żeby wygaszać je, opanować trudną sytuację i przywrócić status quo. Trzeba dodać, że na wyobraźni elit ciążyła rewolucja francuska i do takiej aktywności ludu odnoszono się z obawą.
Próby dogadania się z carem spełzły na niczym. Car Mikołaj wysyła armię feldmarszałka Iwana Dybicza, aby rozprawił się z "buntownikami". 25 lutego dochodzi do bitwy pod Olszynką Grochowską. W tej krwawej jatce ginie ok. 17 tysięcy żołnierzy.
Pod względem militarnym bitwa pozostała nierozstrzygnięta, ponieważ Rosjanom nie udało się rozbić armii polskiej, a Polakom odrzucić armii rosyjskiej od Warszawy. Dybicz podjął błędna decyzję nie szturmując następnego dnia Pragi.
Kilka dni później Polacy odnieśli sukces w potyczkach pod Wawrem i Dębem Wielkim. Kluczem było zaskoczenie. Czy to prawda, że pokonując most, wyłożyli go słomą, aby nie usłyszeli ich Rosjanie stacjonujący na Saskiej Kępie?
Takie rzeczy się wtedy robiło. Zapewne odpowiadali za to saperzy. Dużo łatwiej wyłożyć most słomą, niż obwiązać kopyta, kilku tysiącom koni.
W polskich dowództwie dostrzeżono możliwość zaatakowania wycofującej się armii i przejęcia inicjatywy. Gdyby szybko i zdecydowanie zaangażowano więcej sil, czego generał Skrzynecki nie zrobił, można było przechylić szalę zwycięstwa na korzyść powstania. Skrzynecki kompletnie nie sprawdził się jako wódz naczelny. Ponosi odpowiedzialność za przegraną bitwę pod Ostrołęką, po której Rosjanie odzyskali inicjatywę, a powstańcy stracili wiarę w swych dowódców.
I tak docieramy do smutnego finału. 8 września 1831 dochodzi to kapitulacji Warszawy. Była nieunikniona?
Sytuacja była do uratowania. 60 tysięcy ludzi w Królestwie Polskim wciąż było pod bronią. W stolicy była linia wałów i barykady uliczne, jak wiemy niejedna armia utknęła, kiedy musiała zdobywać ulicę po ulicy. Można było bić się na ulicach Warszawy, czekając na powrót korpusu generała Ramoriny z 20 tysiącami żołnierzy. Ale nie mogli tego zrobić ludzie psychicznie załamani, przywódcy nie wierzący w sukces powstania.
Proszę powiedzieć, jak podczas niemal rocznego bezkrólewia funkcjonowała Warszawa?
Ten rok był dla warszawiaków trudny, przede wszystkim z przyczyn materialnych. 4-milionowe Królestwo Polskie musiało utrzymać niemal 120-tysięczna armię, a Warszawa była bazą materialną powstania. Tu działały fabryki broni. Warszawscy rzemieślnicy produkowali na potrzeby armii - jest co robić, ale są problemy z zaopatrzeniem. Rola Warszawy była też ważna ze względu na opinię publiczną. To tu funkcjonowała Rada Administracyjna i to warszawiacy wywierali presję na władzę.
Po szturmie Arsenału w Warszawie było bardzo dużo rozdanej bez kontroli broni. Jedna z pierwszych decyzji po ukonstytuowaniu się dyktatury Chłopickiego, było jej zbieranie. Częściowo się to udało.
Z właścicieli domów stworzono Straż Bezpieczeństwa. Co ciekawe, udział mieli w niej także Żydzi, choć nie mieli pełni praw politycznych, ale mieli prawo własności. Straż była przeciwwagą dla uzbrojonego ludu. W ten sposób udało się zaprowadzić porządek.
W pierwszych dniach lutego, kiedy dotarły informacje o pierwszych zwycięstwach, zapanował entuzjazm. Organizowano fety, przemarsze ze zdobytymi sztandarami, armatami i jeńcami.
Sytuacja wymknęła się spod kontroli latem 1831 roku. Doszło do przesilenia, kiedy to kilka wypraw poniosło klęskę przez nieudolne dowodzenie, a Rosjanie przejęli inicjatywę. Zniecierpliwieni warszawiacy wzięli sprawy we własne ręce. Wywlekli z więzień oskarżonych o nieudolność oficerów, agentów tajnej policji i powywieszali na latarniach. To nie były osoby zbyt ciekawe, toczyły się wobec nich postępowania, ale doszło do ewidentnych samosądów, które zmroziły krew warszawskich elit.
Wydarzenia te zbiegły się z nadejściem pod Warszawę armii Paskiewicza. Dowództwo powstania obawiało się odwołać do woli walki "ludu Warszawy" i bronić się do upadłego.
Rozmawiał Piotr Bakalarski
Michał Zarychta - historyk, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, pracownik działu edukacjnego Muzeum Historii Polski, specjalizuje się w historii politycznej Królestwa Polskiego
Źródło zdjęcia głównego: | Kontakt TVN24, TVN Meteo, TVN24