- Walczymy z płomieniami sięgającymi 20-30 metrów - przyznał jeden ze strażaków, starających się zdusić ogień. Żywioł w nocy z czwartku na piątek wymknął się spod kontroli, rozprzestrzeniając się i niszcząc ponad sto domów. Premier stanu Nowej Południowej Walii potwierdził w telewizji śmierć jednej osoby - 63-letniego mężczyzny.
Strażacy przyznali w piątek, że pożary wymknęły się spod kontroli. W Nowej Południowej Walii, najludniejszym australijskim stanie, strażacy walczą już ze 100 pożarami, z czego 30 ma status "poza kontrolą". Straż Pożarna (RFS) zaleca ewakuację z zagrożonych terenów.
"Ogień poza kontrolą"
Już w czwartek RFS podawała, że strażacy zarejestrowali ponad 60 pożarów, z czego 20 nadano status "poza kontrolą". Zgodnie z przewidywaniem, w ciągu nocy sytuacja pogorszyła się za sprawą silnego wiatru, i w piątek ratownicy zarejestrowali już sto pożarów, z czego aż 30 ma status "poza kontrolą".
RFS potwierdz, że w pobliżu Sydney spłonęło ponad sto domów, a tysiące ludzi musiały się ewakuować. Zniszczenia szacuje się na miliony dolarów, zaś najgroźniejsza sytuacja panuje w Górach Błękitnych, położonych na zachód od Sydney.
- Walczymy z ogniem sięgającym 20-30 metrów - przyznał jeden ze strażaków.
Gęsta chmura dymu, jaka unosi się nad Sydney, spowodowała zamknięcie wielu szkół, urzędów, przedsiębiorstw, a także lotniska w Newcastle i autostrady prowadzącej do Sydney.
Pierwsza ofiara
Niestety, jest też pierwsza ofiara śmiertelna. Informację potwierdził publicznie w telewizji premier Barry O'Farrell.
- 63-letniego mężczyznę znaleziono leżącego na drodze Carters, prowadzącej do jeziora Munmorah. Zmarł na zawał serca - powiedział O'Farrell - Został przewieziony do szpitala w Wyong, gdzie poddano go reanimacji. Niestety, nie udało się ocalić mu życia - przyznał. Premier powiedział również, że ogromne pożary są swego rodzaju charakterystyczne dla suchej Australii.
- One po prostu się zdarzają - przyznał O'Farrell.
Autor: mb/mj / Źródło: Reuters TV