Gdzie spędzasz upalny weekend ? Chowasz się w cieniu? Jedziesz klimatyzowanym autem nad jezioro? Próbujesz schronić się w lesie? Opalasz się na plaży lub łące? A może cieszysz się, o zgrozo, z weekendu w pracy i korzystasz z klimatyzacji, która tamże jest mocno aktywna i w pewnych letnich obszarach bardzo lubiana? Ty odpowiadaj w duchu, a ja egoistycznie spieszę ze swoją odpowiedzią.
Bo ja biorę w połowie wolny weekend w pracy, bo przecież w upalną sobotę muszę skorzystać z firmowej ochłody. W niedzielę wsiadam z samego rana do klimatyzowanego samochodu przyjaciółki i pędzę na start Ultramaratonu Powstańca, który odbył się na początku sierpnia w Wieliszewie pod Warszawą.
Zaczynam delektować się wolnym i upalnym dniem, by niedaleko plaży, po piachu, po lesie, po łąkach, polanach przebiec 63 kilometry.
Po co? Tak, część tych inaczej odpoczywających, siedzących nad wodą, raczących się zimnymi napojami i lodami w nadwiślańskich barach puknie się w spocone czoło, a druga wcierając krem z filtrem, zapyta: po co?
A ja znowu pospieszę ze swoją odpowiedzią.
Ano, po pierwsze po to, by sprawdzić, czy mój poprzedni dystans powyżej maratońskiego, był tylko dziełem przypadku, czy też rzeczywiście potrafię i lubię biegać tak daleko. Co prawda po 50 kilometrach nie było żadnych odpowiedzi, ale na mecie pojawiły się same i to tylko pozytywne.
Kocham biegać długo - wtedy taka refleksja przelała się przez moja rozgrzaną głowę. Nawet po ochłodzeniu ta myśl pozostała.
To jakie są to odpowiedzi? Po co się tak pocić, męczyć, denerwować i robić to na tej samej trasie, co rok temu?
Dla zraszaczy na trasie
Tak, to zdecydowanie kluczowy aspekt każdego punktu regeneracyjnego. Istnieje kilka form schładzania zawodnika. Wąż z wodą, który zazwyczaj podlewa kwiatki sołtysa, wystawiony za bramę, zlewa biegaczy wedle uznania. To tak zwana opcja sterowalna. Opcją niesterowalną są ustawione na trasie kurtyny wodne, które zazwyczaj ułatwiają zwykłemu posiadaczowi trawnika dbanie o przyrost zielonego podłoża. Tu wbiega się czasami pod, zapominając o niewodoodpornej elektronice, którą się ma na sobie. Trzecią opcja jest przyjaciel lub znajomy na trasie, który cię zawsze oleje. Znajdzie miskę, wiadro, czy butelkę z wodą i będzie tylko czekać na punkcie kontrolnym, by chlusnąć na rozgrzane ciało.
Dla punktów regeneracyjnych
To one wyznaczają liczbę, i tu w wersji optymistycznej – już przebiegniętych kilometrów, a w wersji pesymistycznej - tych pozostałych do przebiegnięcia. To tutaj można zjeść drugie śniadanie, obiad i zahaczyć o wczesną kolację, o ile postanowi się zostać dłużej na trasie. W menu samo dobro biegaczy: banany, arbuzy, domowe szarlotki, serniczki i słynne marchewkowe z Krubina. Do tego cukiereczki, babeczki, zimna cola i domowe izotoniki.
Dla wspaniałej społeczności lokalnej
Która rozstawiona na trasie i w punktach regeneracyjnych kroi cytrynę, rwie miętę, dozuje miód i sól, by zrobić naturalny izotonik. Ci mieszkańcy wstają w niedzielny poranek, by napełnić miski wodą, rozłożyć gąbki, którymi będzie można zwilżyć ciało. Zachęcają do jedzenia cukierków, ale to nie cukierki dają kopa, tylko wsparcie i pozytywna energia, którą się dostaje od ludzi w kramikach. Choćbyś nie wiem, jak był wkurzony i zakurzony, to i emocje i kurz opadają, jak widzisz osoby, które z pietyzmem i zaangażowaniem kroją arbuza i czekają z już nalaną wodą i izotonikiem do kubeczków, by uraczyć twoje umęczone i spragnione ciało.
Dla masaży i basenu na mecie
Widzisz tę metę, przyspieszasz, choć wydaje ci się, że już chyba nie jesteś w stanie. Ale jednak napędzasz jakoś swoje ciało i już masz na sobie cudowny medal, gratulacje, uśmiech publiczności. Wtedy… nastaje ta chwila. Kierujesz się do strefy rege, gdzie wiesz, że bez żadnej krępacji będzie można zamoczyć całość umęczonego odwłoku w zimnej wodzie wraz z innymi zdobywcami 63 kilometrów w nogach. Rozmawiamy, śmiejemy się i wspominamy tych plażowiczów, co to byliśmy na nich źli, bo my tacy zmęczeni, a oni na kocyku. Wymieniamy się wrażeniami i gustami, bo jednemu bardziej smakowało marchewkowe, a drugi wróciłby na trasę dla tego serniczka.
Dla nowych znajomości
- Nieźle ci idzie - rzekł na jednym z ostatnich punktów kolega, którego moje feministyczne spojrzenie lekko zmroziło.
- Dlaczego miałoby mi źle iść? Bo jestem dziewczyną? A może nie wyglądam na biegaczkę? - zamiast podziękować odpowiedziałam pytaniem.
Głupia, zamiast przyjąć komplement, znowu wyszłam na wojująca i niedelikatną dziewczynę. Na szczęście słońce nie przygrzało mi na tyle do głowy, bo zdążyłam się za nią złapać i szybko obracając sytuację w żart, udawałam słodką blondynkę w warkoczykach. Zaowocowało to przesympatyczną pogawędką tuż po biegu i wspólnym zdjęciem.
Dla starych, dobrych znajomości
Jak już trochę biegasz na różnych trasach, to tych znajomych się nazbiera jak kilometrów. A jak jesteś członkiem fajnej drużyny, która również z Tobą startuje, to nie ma opcji żeby się źle biegło. Ekipa z Bravehearts Legionowo mocno kibicowała na trasie, pokonując swoje sztafetowe odcinki i solowe debiutanckie ultra odległości. Przyjaciółki czekały na punktach kontrolnych z lodem, wodą, aparatami i ewentualna motywacją. A ta pod koniec naprawdę się przydała.
- Na starcie myślałem, ze to żart z tą butelką - rzekł kolega biegacz, komentując mój bukłak, który nowatorsko zrobiłam z butelki po mineralizowanej wodzie.
- Nie, to nie był żart - odpowiedziałam, podobnie jak żartem nie było wystartowanie w ultramaratonie przy temperaturze prawie 40 stopni, bo cóż to są 63 kilometry - myślałam na trasie. Przecież to tylko maraton, a potem jeszcze półmaraton.
Kolejny Wieliszewski Ultramaraton Powstańca za rok, a mój kolejny - za kilka tygodni. Tym razem sprawdzę, czy tą nowonarodzoną miłość zabiją góry.
Ultrajanosiku - nadchodzę.
Autor: Anna Szlendak
Źródło zdjęcia głównego: Dariusz Ślusarski