Po 2050 roku turbulencji może być nawet 2-3 razy więcej niż obecnie - wynika z prognoz naukowców z University of Reading. O tym, jak wpłynie to na bezpieczeństwo lotów, mówił w TVN24 BiS kapitan Dominik Punda.
Zgodnie z prognozami naukowców z University of Reading ze względu na zmiany klimatu znacznie wzrośnie liczba tzw. prądów strumieniowych (z ang. jet stream). To mocne, wąskie, poziome strumienie przenoszące z zachodu na wschód olbrzymie masy powietrza.
Naukowcy wskazali, że już teraz liczba jet streamów nad Północnym Atlantykiem w porównaniu do 1979 roku, kiedy rozpoczęto pomiary, wzrosła o 15 procent. Do roku 2050 ich liczba ma być trzykrotnie wyższa, co może mieć poważne konsekwencje dla ruchu lotniczego, ponieważ prądy strumieniowe mogą powodować turbulencje.
Dominik Punda, pilot liniowy, który był gościem TVN24 BiS, zwracał uwagę, że turbulencje są groźne niekoniecznie dla samych samolotów, ale dla ich pasażerów. - Dlatego zawsze uczulamy na to, że siedząc w fotelu powinniśmy mieć zapięte pasy (...) i ograniczać przemieszczanie się po samolocie - podkreślił.
- W przypadku wejścia w bardzo mocną turbulencję najczęstszym wypadkiem jest, że pasażer odrywa się od swojego siedzenia i uderza głową w sufit - wskazał.
Szybsze podróże
Pilot przyznał jednak, że zdarzają się sytuacje, w których prądy strumieniowe są wykorzystywane w trakcie lotu.
- Jeżeli prąd strumieniowy wieje w dobrą stronę, to my w niego wchodzimy i z nim lecimy, aby zaoszczędzić paliwo i czas. Jeżeli napotykamy go i wieje w przeciwną stronę, to uciekamy od niego i to jest stała praktyka - wyjaśniał.
Punda zwrócił uwagę, że wykorzystanie prądu strumieniowego potrafi skrócić "lot atlantycki, międzykontynentalny nawet o 2,5 do 3 godzin".
- Myślę, że bardziej chodzi naukowcom i klimatologom o to, że tych jet streamów może być więcej i zmieni się ich struktura oraz miejsca, w których występują. Wtedy będziemy musieli się ich nauczyć na nowo - dodał. Jednocześnie zwrócił uwagę, że cały czas te procesy nadzorują służby meteorologiczne.
Bezpieczeństwo
Pilot podkreślił, że "najbardziej niebezpieczną turbulencją jest CAT, czyli turbulencja w czystym powietrzu (z ang. Clear Air Turbulence - red.), której nie można przewidzieć". - Nie mamy radarów, które nas ostrzegają, tylko możemy wnioskować według pewnego algorytmu myślenia, gdzie może się pojawić - powiedział.
- W tym momencie my jako piloci i kontrolerzy ostrzegamy się nawzajem, gdzie wpadliśmy w taką turbulencję, gdzie należy na to uważać - zwrócił uwagę.
Jak dodał, "jeżeli mówimy o przestrzeniach, gdzie jest niewiele lotów, na przykład nad Atlantykiem, Pacyfikiem, to tam już jest trudniej i trzeba uważać".
Gość TVN24 BiS uspokajał jednak, że piloci mają "dużo narzędzi, które pomagają nam zachować bezpieczeństwo". Chodzi między innymi o zmniejszenie prędkości. - Mamy tak zwaną prędkość penetracji w turbulencji, czyli jeśli wpadamy albo mamy oznaki, że zaraz zacznie się turbulencja, to po prostu zmniejszamy prędkość, żeby turbulencja była mniej odczuwalna dla pasażerów i dla konstrukcji samolotu - tłumaczył. Dodatkowo piloci mogą zmienić kurs i wysokość.
Autor: mb / Źródło: tvn24bis.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock