Batalia o finanse na walkę ze zmianami klimatycznymi między bogatymi a biednymi państwami będzie główną osią sporu na rozpoczynającym się w poniedziałek szczycie klimatycznym w Paryżu. Negocjacje będą ciężkie, bo każdy kraj może zablokować porozumienie.
Do tej pory, czyli na tydzień przed startem rozmów, 173 państwa złożyły propozycje wkładu do porozumienia klimatycznego (ANG. intended nationally determined contribution - INDC). W dokumentach tych państwa deklarują, jakie kroki podejmą, aby zredukować emisję gazów cieplarnianych na poziomie krajowym.
Co zrobią państwa?
Choć liczba deklaracji jest bezprecedensowo wysoka i może wskazywać na to, że praktycznie każde państwo na świecie zadeklaruje jakiś wysiłek, by przeciwdziałać globalnemu ociepleniu, to analiza zawartości poszczególnych INDC pokazuje, że o kompromis będzie niezwykle trudno.
Kraje rozwijające się uzależniają bowiem swoje działania od pomocy, jaką mają im przekazać na walkę ze zmianami klimatu kraje rozwinięte. Zgodnie z przyjętymi wcześniej zobowiązaniami od 2020 r. transfer ten ma wynosić 100 mld dol. rocznie. Chodzi wartość przekazywanych technologii, inwestycji prywatnych, ale też środków publicznych.
134 kraje rozwijające się, zrzeszone w "Grupie 77", domagają się konkretnych zapisów dotyczących mechanizmów finansowania, by deklaracje dotyczące przekazywania środków nie pozostały puste. Choć kwota 100 mld dol. jest już sama w sobie wysoka, to oczekiwania finansowe, jakie zawarte są w dokumentach INDC krajów biedniejszego Południa, przewyższają ją znacznie.
Jakie porozumienie?
Inny problem dotyczy tego, jaką formę powinno mieć ostateczne porozumienie. UE, Francja jako gospodarz konferencji, ale także np. Chiny opowiedziały się za prawnie wiążącym porozumieniem, które miałoby być rewidowane co pięć lat, by dostosowywać je do aktualnej sytuacji, rozwoju technologicznego i wiedzy naukowej.
Według obserwatorów najprawdopodobniej dojdzie do tego, że konferencja przyjmie dwa rodzaje dokumentów. Pierwszym będzie traktat, w którym cały świat po raz pierwszy zobowiąże się do działań mających na celu walkę z globalnym ociepleniem. Drugim dokumentem będzie bardziej szczegółowa decyzja szczytu. Różnica między nimi będzie taka, że tylko traktat będzie podlegał ratyfikacji i żeby dało się ją przeprowadzić na całym świecie (np. w USA potrzeba do tego większości dwóch trzecich Kongresu) musi mieć on dość ogólny charakter. Dlatego będzie też prawdopodobnie bardzo krótki.
Negocjacje w Paryżu
Dwutygodniowy maraton negocjacyjny zacznie się 30 listopada od inauguracyjnych wystąpień szefów państw. Organizatorzy chcą uniknąć błędu nieudanego szczytu w Kopenhadze w 2009 r., gdzie liderzy pojawili się dopiero na samym końcu i praktycznie sami musieli pisać dokumenty końcowe.
Polska jedzie do Paryża z deklaracją INDC złożoną wraz z innymi państwami UE. Jest w niej potwierdzenie zawartych na szczycie UE w 2014 r. zobowiązań dotyczących redukcji emisji gazów cieplarnianych o 40 proc. w porównaniu do 1990 r. Realizacja tej decyzji jest niezależna od wyników spotkania w Paryżu.
Stanowisko Polski
Wśród polityków PiS pojawiają się głosy, że Polska nie powinna podpisywać globalnego porozumienia w Paryżu. Opinię taką wyraził w ubiegłym tygodniu szef komisji ds. UE Piotr Naimski. Instrukcję wyjazdową na szczyt musi przyjąć Rada Ministrów.
- Polskiemu rządowi zależy na porażce Paryża, bo wtedy będą mogli mówić, że trzeba rewizji unijnego celu na 2030 rok - uważa wiceszef Zielonych w PE Bas Eickhout.
PiS już w kampanii wyborczej mówiło o potrzebie "renegocjacji" unijnego pakietu klimatyczno-energetycznego. We wnioskach ze szczytu UE w tej sprawie z 2014 r. jest zapis, że Rada Europejska wróci do kwestii po konferencji w Paryżu. Polscy dyplomaci przekonywali w 2014 r., że ten zapis daje nam możliwość ewentualnego obniżenia celu na 2030 r., gdyby Paryż okazał się porażką. Kanclerz Niemiec Angela Merkel podkreślała jednak, że chodziło raczej o zostawienie otwartej furtki dla bardziej ambitnych celów.
Warszawa zablokuje porozumienie?
Jak powiedziało PAP źródło w KE, teoretycznie Polska może w pojedynkę doprowadzić do braku porozumienia podczas konferencji w stolicy Francji. - Ale to jest niewyobrażalne. Polska byłaby sama przeciwko 195 krajom. Koszty polityczne byłyby zbyt wielkie - powiedział rozmówca PAP.
UE od dawna prowadzi krucjatę, by przekonać jak największą liczbę państw na świecie do zgłaszania maksymalnie ambitnych zobowiązań dotyczących ograniczenia globalnego ocieplenia. Wiele stolic właśnie pod naciskiem dyplomatycznym Brukseli zgodziło się przekazać swoje propozycje INDC. Zrobiły to też najpotężniejsze gospodarki na świecie, które wcześniej nie były skłonne przystępować do porozumień tego typu.
W czerwcu Chiny, które są największym na świecie emitentem dwutlenku węgla, zapowiedziały, że na szczycie w Paryżu podniosą swoje cele klimatyczne. Do 2030 r. 20 procent zapotrzebowania na energie w tym kraju ma być pokrywane ze źródeł niekopalnych. W tym samym terminie poziom emisji CO2 w przeliczeniu na jednostkę PKB ma zostać zmniejszony o 60 procent, co oznacza, że ma osiągnąć 65 proc. emisji odnotowanych w 2005 r. Poprzez ograniczenie zużycia węgla Chiny chcą rozwiązać problem smogu w wielkich miastach.
Również Stany Zjednoczone, które były największym oponentem protokołu z Kioto (zawarte w 1997 r. porozumienie klimatyczne) zobowiązały się przed konferencją w Paryżu obniżyć emisję gazów cieplarnianych o 26-28 proc. do 2025 roku w stosunku do stanu z 2005 roku.
Z opublikowanego w tym miesiącu sondażu Pew Research Center przeprowadzonego w 40 krajach świata wynika, że dla ponad połowy respondentów we wszystkich badanych krajach zmiany klimatyczne to "poważny problem", a aż 54 proc. wszystkich respondentów oceniło, że jest on "bardzo poważny". W Polsce 51 proc. respondentów stwierdziło, że w pewien sposób niepokoi się zmianami klimatu, ale tylko 15 proc., że niepokoi się nimi "bardzo".
Autor: gry / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: shutterstock.com