Około 80 jednostek rybaków przybrzeżnych wypłynęło w niedzielę na redę w portach w Kuźnicy, Łebie, Ustce i Darłowie w proteście ostrzegawczym. Powodem jest niezadowolenie z działań Departamentu Rybołówstwa, które zdaniem rybaków zmierzają do likwidacji branży.
Protest ostrzegawczy zorganizowany został przez Sztab Kryzysowy Polskiego Rybołówstwa Przybrzeżnego i miał charakter ogólnopolski.
Jak poinformował członek sztabu, rybak z Darłowa Artur Jończyk, był on wymierzony w Departament Rybołówstwa (obecnie w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi, do 7 października 2020 r. był w Ministerstwie Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej - red.).
Zdaniem branży jego działania "są obecnie nakierowane na całkowite zniszczenie i likwidację polskiego rybołówstwa bałtyckiego" oraz "opóźnianie prac nad nowym funduszem", mogącym być wsparciem dla rybaków w czasie obowiązywania wprowadzonych przez Komisję Europejską zakazów połowów dorsza na Morzu Bałtyckim.
Protest rybaków nad Bałtykiem
Protest ostrzegawczy rozpoczął się o godz. 13 i trwał niespełna dwie godziny. Na redę w portach w Darłowie, Ustce, Łebie i Kuźnicy wypłynęło łącznie ok. 80 jednostek. Stacjonarnie prowadzony był w portach i przystaniach rybackich od Świnoujścia po Hel. Wszędzie tam pojawiły się sygnalizujące protest flagi i banery z napisami takimi jak: "Ratujmy rybołówstwo", "Układ rybny trwa" i "Rybak ofiarą złych przepisów”".
- W nowym rybackim programie operacyjnym na lata 2021-2027 nie ma dla nas, rybaków przybrzeżnych, małoskalowych, pomocy z tytułu obowiązującego zakazu połowu dorsza. Zostaliśmy bez głównego źródła utrzymania, w zamian nie dostając nic - powiedział Jończyk.
Zaznaczył, że zapisy programu nie były z nimi konsultowane, choć wymaga tego prawo unijne. - To nie wszystko. Dokumenty sporządzone przez pracowników Departamentu Rybołówstwa, które trafiły do polskiego rządu i Komisji Europejskiej, wskazują, że konsultacje społeczne się odbyły. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to celowe wprowadzenie w błąd zainteresowanych stron. Specjalne pismo w tej sprawie skierowaliśmy m.in. do premiera Mateusza Morawieckiego oraz ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka - podkreślił Jończyk.
Dodał, że Sztab Kryzysowy Polskiego Rybołówstwa Przybrzeżnego, po skierowaniu do rządu pisma oraz niedzielnym proteście ostrzegawczym, liczy na "ruch rządu”, na "konkretną pomoc".
- Przed oczami mam widmo bankructwa i odnosimy wrażenie, że chce się nas zlikwidować. (…) Nie możemy wykonywać działalności, a w zamian za to nie dostaliśmy nic. Nie dostaliśmy pomocy na przeczekanie tej odbudowy gatunku dorsza. My się zgadzamy, że trzeba go chronić, ale my też się nie obwiniamy, jako rybołówstwo małoskalowe za taki stan rzeczy. Jeśli nadal będą połowy paszowe i wyławianie szprota, którym żywi się dorsz, to na Bałtyku i tak będzie z nim coraz gorzej - powiedział Jończyk.
Zaznaczył, że pieniądze proponowane za zezłomowanie jednostki i zakończenie działalności rybackiej to w jego przypadku kwota rzędu 340 tys. zł. - To zdecydowanie za mało za dorobek 35 lat pracy. My chcemy funkcjonować na równi z rybakami z krajów Europy Zachodniej i otrzymywać rekompensaty czy odszkodowania na europejskim poziomie - dodał.
Możliwe zaostrzenie protestu
W jego ocenie, "niewielkie wsparcie” z programów prośrodowiskowych, proekologicznych oraz w ramach tzw. postojowego miały sens, gdy rybołówstwo dobrze funkcjonowało. - Teraz to za mało - podkreślił rybak.
Dodał, że Sztab Kryzysowy Polskiego Rybołówstwa Przybrzeżnego nie wyklucza zaostrzenia protestu i przeprowadzenia go w Świnoujściu i Gdańsku. - Tam wyjdziemy na ulice - powiedział Jończyk.
W Polsce jest ok. 700 jednostek rybaków przybrzeżnych. Zakaz połowu dorsza we wschodniej części Morza Bałtyckiego obowiązuje od 2020 r., wcześniej połów był ograniczany.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock