"Kaczyński na zmywak!", "PiS do garów" oraz "Chcemy tipy, a nie stypy!" - to tylko niektóre hasła, które pojawiły się podczas protestów branży gastronomicznej m.in. w Poznaniu i Gdańsku. Zgodnie z nowym rozporządzeniem Rady Ministrów, mogą one świadczyć usługi jedynie na wynos. Zdaniem przedstawicieli branży wiele restauracji może nie przetrwać tego okresu.
Zgodnie z rozporządzeniem Rady Ministrów z 23 października restauracje, bary i puby zostały zamknięte, a dozwolona jest tylko sprzedaż na wynos i dowóz. Nowe restrykcje będą obowiązywały przez najbliższe dwa tygodnie, ale z możliwością przedłużenia.
Decyzja wywołała oburzenie wśród przedstawicieli branży gastronomicznej. W niedzielę protest odbył się m.in. w Gdańsku i w Poznaniu.
Branża gastronomiczna oczekuje pomocy
Jakub Wilczyński, właściciel restauracji w stolicy Wielkopolski, podkreślił, że branża oczekuje pomocy od rządu. Jak wymienił, chodzi m.in. zwolnienia z ZUS-u, zwolnienia z podatków, a także obniżenia stawki VAT do 5 procent.
Branża domaga się także spotkania z przedstawicielami rządu. - Rozmowy z nami i tego, żeby w końcu nas zauważyli - mówił Wilczyński w rozmowie z TVN24. Jak wskazywał, pomoc, którą branża otrzymała do tej pory, to kropla w morzu.
- Każdy z właścicieli ma pracowników, których nie chce zwalniać i nie wie, co ma im odpowiedzieć, bo my na tę chwilę znowu nic nie wiemy, tak jak było przed pierwszym lockdownem, rząd też nie był przygotowany. W tej chwili znów nie wiemy, co będzie dalej - wtórował Ernest Jagodziński, właściciel restauracji w Poznaniu. Jego zdaniem "te dwa tygodnie dla restauratorów są klęską".
Jak podkreślał, że "restauracje nie są źródłem zachorowań i wzrostu zachorowań w Polsce". - Chcemy normalnie funkcjonować i mieć wsparcie od rządu - mówił w rozmowie z TVN24.
Organizatorzy przygotowali symboliczny stół dla rządzących, na którym ustawiono znicze.
"To się wszystko dzieje z dnia na dzień"
Grzegorz Wieczorkiewicz z sieci mającej swoje restauracje w największych miastach w Polsce podkreślał, że branża jest najmocniej zawiedziona tym, że "to się wszystko dzieje z dnia na dzień". - W piątek dowiedzieliśmy się, że od następnego dnia nie funkcjonujemy - zwrócił uwagę.
- Spadki, które zanotowaliśmy, będąc w żółtych i czerwonych strefach, wyniosły 70 procent. W momencie, w którym nas zamknięto i opowiada nam się, że możemy przecież dostarczać jedzenie na wynos, to jest około 90 procent spadku przychodów - dodał.
Grzegorz Wieczorkiewicz nawiązywał także do wystąpień, które padały podczas protestu zorganizowanego w Poznaniu. - Jeden z prelegentów wspominał o tym, że te wszystkie subwencje i tarcze powodują, że ta pętla na szyi nam się zaciska jeszcze bardziej, bo my musimy utrzymać miejsca pracy, który teraz nie jesteśmy w stanie utrzymać, więc tak naprawdę większość przedsiębiorców te środki będzie musiała zwrócić - wyjaśniał.
Zdaniem Macieja Nowaka z Teatru Polskiego w Poznaniu to, że do protestów dołączają kolejne grupy społeczne i zawodowe, "jest absolutnie czymś naturalnym". - Jest sytuacja kryzysowa, dramatyczna. Przecież tak naprawdę od kilkudziesięciu lat nie było podobnej sytuacji. (...) Protest gastronomików pokazuje, że kolejne środowiska są zirytowane - stwierdził.
Osoby zgromadzone w Poznaniu miały ze sobą transparenty z hasłami m.in. "Kaczyński na zmywak!", "PiS do garów", "Chcemy tipy a nie stypy!".
Nie tylko branża gastronomiczna
W gdańskim proteście wzięli udział przedstawiciele nie tylko branży gastronomicznej, ale również turystycznej i eventowej.
- Gastronomia to część potężnego holdingu biznesowego, do którego zalicza się m.in. hotelarstwo, turystka, mnóstwo usług. To ogromna armia ludzi. Branża koncertowa, którą reprezentuję, leży od 13 marca. Oczywiście, otrzymaliśmy częściowe wsparcie, ale jest ono absolutnie niewystarczające. Proszę spojrzeć na Niemcy, Wielką Brytanię - tam branża otrzymała gigantyczną pomoc. Jesteśmy gnębieni od lat - powiedział Arkadiusz Hronowski, właściciel jednego z gdańskich klubów.
Głos zabrał również przedstawiciel "Strajku Przedsiębiorców" Jacek Hołubowski. - Nasz protest trwa już od wiosny. Walczyliśmy z poprzednim lockdownem i uwolnieniem gospodarki, udało nam się na chwilę. Teraz zamykają wszystko po kolei. Już słyszymy, że będą zamykać również fryzjerów, kosmetyczki i tak dalej. Dlatego apeluję do wszystkich, solidaryzujcie się z tymi, którym zabroniono pracować - powiedział.
Wiesław Niechwidowicz, właściciel agencji podróży i turystyki, który brał udział w demonstracji, wskazał, że w województwie pomorskim jest około 1000 biur podróży. - Jesteśmy w lockdownie praktycznie od marca. Pozostaliśmy bez wsparcia, klepiemy biedę. Sami wybraliśmy taki rząd i możemy mieć pretensje do siebie, że ta władza nas nie słucha. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że samorządy również pozostawiły nas samych sobie - powiedział w rozmowie z PAP.
Źródło: TVN24 Biznes, PAP