Energa zakończyła współpracę z byłym wiceministrem środowiska Mariuszem Gajdą. - Zakończył się etap jego działalności w naszej Grupie i nie jest już naszym współpracownikiem - poinformował w czwartek TVN24 Adam Kasprzyk, rzecznik prasowy firmy. Jak dodał, Gajda w Enerdze był odpowiedzialny za sprawy wodne.
- Nie jest tajemnicą, że jesteśmy ciałem doradczym i konsultantem przy ewentualnej budowie tamy w Siarzewie, mamy grupę współpracowników i pan Mariusz Gajda nie jest jedyną osobą, która zakończyła współpracę przy tym projekcie w tym samym terminie - dodał.
Rzecznik prasowy pytany o powody zakończenia współpracy, wskazał, że były wiceminister środowiska "wykonał swoje zadanie, które dla nas (Grupy Energa - red.) świadczył i nie współpracujemy już z panem Mariuszem Gajdą".
Informacja zbiega się w czasie z reportażem "Superwizjera" o nowej ustawie Prawo wodne, przy tworzeniu której Mariusz Gajda odegrał kluczową rolę. Projekt był bowiem projektem rządowym i powstał pod jego osobistym kierownictwem w Ministerstwie Środowiska.
Prawo wodne to jedna z największych pod względem objętości ustaw przyjętych przez Sejm obecnej kadencji. Jej finalna wersja ma ponad 400 stron i obowiązuje od początku tego roku. Kompleksowo reguluje gospodarkę wodno-ściekową i utworzyła nowy urząd centralny - Wody Polskie.
Kluczowa poprawka
"Superwizjer" ujawnił w ubiegłym tygodniu, że w trakcie prac nad ustawą doszło do zmiany kluczowego przepisu. Ostatecznie przyjęto bowiem, że to Wody Polskie, w drodze przetargów, kupią prywatnym podmiotom urządzenia do pomiaru ścieków.
Jednak w pierwotnym tekście ustawy nie było tych przepisów.
Pojawiły się na ostatnim etapie prac rządowych, tuż przed wysłaniem ustawy do Sejmu. Do tej pory fabryki czy oczyszczalnie ścieków same musiały sobie kupić urządzenia do pomiaru ścieków.
- [Przepisy - red.] zostały zmienione nie wiadomo przez kogo i nie ma chętnego, który by się do tego przyznał - mówił przedsiębiorca Adam Kloska w rozmowie z Robertem Sochą, reporterem "Superwizjera".
Kloska jest wiodącym producentem instalacji do pomiaru ścieków. W przetargach skutecznie konkuruje z firmami, które oferują znacznie droższy sprzęt zachodni. Urządzenia firmy Kama pracują w setkach polskich miejscowości, w elektrowniach, fabrykach, oczyszczalniach ścieków.
Kloska już w trakcie prac w Sejmie w ubiegłym roku alarmował, że w wyniku poprawki "Polscy producenci nie będą mieli żadnej szansy konkurować z siłami zachodnimi".
- Jestem przekonany, że ten zapis jest szkodliwy, został stworzony w określonym celu - czysto finansowy, nie dla dobra państwa, tylko ktoś sobie go wpisał, żeby osiągnąć korzyści - dodawał w rozmowie z reporterem "Superwizjera". Według Kloski, po zapisie widać, że to ktoś w Wodach Polskich. Jednak - jak wyjaśniał - Wody Polskie gdzieś te urządzenia muszą kupić, więc ktoś na tym również zarobi, ale nie będzie to żadna polska firma.
Zgodnie z nowym Prawem wodnym, sprzęt musi mieć tak zwane zatwierdzenie typu, czyli certyfikat przyznawany przez Główny Urząd Miar. Jednak nie zostały jeszcze opracowane standardy w tej sprawie, bo to wielomiesięczny proces. W efekcie Adam Kloska oraz inni polscy producenci, nie mogą teraz zaoferować swoich urządzeń. Mogą to za to robić zagraniczni producenci, których sprzęt ma równoważne certyfikaty.
Po emisji materiału Wody Polskie wydały oświadczenie, w którym podkreśliły, że nie podjęły jeszcze żadnych działań zmierzających do wyboru dostawcy urządzeń do pomiaru odprowadzanych ścieków i że zgodnie z Prawem wodnym nastąpić to powinno do końca 2020 roku. "Zależy nam na tym, by cały ten proces przebiegał transparentnie i na równych zasadach określonych przez prawo" - napisano.
Kto jest autorem?
Reporter "Superwizjera" szukał odpowiedzi na pytanie, kto jest autorem zmiany. Nikt z urzędników nie zgodził się na rozmowę przed kamerą. Pytania zostały wysłane także pisemnie do rządu i do kilku ministerstw, jednak odpowiedzi były ogólne i wymijające.
Najbardziej konkretnie odpowiedziało Rządowe Centrum Legislacji. Z odpowiedzi wynika, że tak zwana Komisja Prawnicza, działająca w ramach Rządowego Centrum Legislacji, nie redagowała tego przepisu, choć powinna. Przepis został wprowadzony samodzielnie, na końcowym etapie prac przez organ wnioskujący, czyli w tym przypadku ministerstwo środowiska, które reprezentował wiceminister Gajda.
Odpowiedzi na pytanie reporter szukał także w Sejmie. Posłem najlepiej znającym ustawę jest Anna Paluch, bo to ona kierowała pracami podkomisji. Była także posłem sprawozdawcą i na forum Sejmu tłumaczyła sens i założenia ustawy. - Pojawił się ten przepis w momencie kiedy przedstawiciele rządu uznali, że warto się pochylić nad postulatami strony społecznej - tłumaczyła w rozmowie "Superwizjerem" poseł PiS Anna Paluch.
Pytana, kto wprowadził ten przepis, odpowiedziała, że "albo Izba Gospodarcza, albo odbiorcy usług ze strony Wód Polskich". - Tyle mogę powiedzieć tak bez sięgania do notatek, musiałabym przeanalizować moje dokumenty - dodała.
"Wymóg unijny"
Mariusz Gajda był pytany o materiał "Superwizjera" w czwartek. W rozmowie z TVN24 stwierdził, że zmiana była przyjęta na komitecie stałym Rady Ministrów, który jest organem nadrzędnym. Jego zdaniem omawiany zapis nie pojawił się na koniec prac, ale w ich trakcie, na żądanie m.in. ministra energii. - A także dlatego, że jest to wymóg unijny. Zwrot kosztu usług wodnych, czyli główna ta cała sprawa jest związana z ramową dyrektywą wodną, a jednocześnie z warunkami ex ante, czyli uzyskaniem przez Polskę możliwości wykorzystania 3,5 mld złotych. Jest to realizacja tego zapisu "zanieczyszczający płaci", gdzie nakłada się opłaty na wszystkich użytkowników. Jak nałożyć opłaty jeżeli nie wiadomo, ile tej wody pobierają, czy ile zrzucają ścieków? Muszą być urządzenia pomiarowe - powiedział Gajda.
Związany z branżą wodną
Mariusz Gajda w styczniu tego roku, po rekonstrukcji rządu, stracił stanowisko wiceministra, a wkrótce potem szefa Wód Polskich.
Po utracie rządowych stanowisk zaczął współpracę z Energą.
Gajda przez całe życie pracował w branży wodnej. Wcześniej był między innymi szefem Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej. Miał stracić stanowisko po tym, jak po wyjątkowo niskiej cenie wydzierżawił zgromadzeniu Redemptorystów z Torunia działkę należącą do Zarządu Gospodarki Wodnej, którym kierował. Ziemia sąsiadowała z uczelnią ojca Rydzyka.
Autor: mb/msz//dap/bgr / Źródło: tvn24bis.pl, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24