Polskie Koleje Państwowe chcą pobierać od przewoźników tak zwaną opłatę dworcową. Państwowa spółka prowadzi już w tej sprawie negocjacje z firmami, jednak część z nich zgłasza zastrzeżenia do nowej daniny. "To kolejna próba przerzucania kosztów złego zarządzania nieruchomościami PKP na barki przewoźników" - podkreślił w odpowiedzi przesłanej tvn24bis.pl rzecznik prasowy Kolei Dolnośląskich Bogusław Godlewski. Jak ostrzega, w przypadku wejścia nowej opłaty będzie ona miała wpływ "na ceny biletów lub na liczbę połączeń".
Według PKP, prawo pobierania tzw. opłaty dworcowej wynika z nowelizacji ustawy o transporcie kolejowym, która weszła w życie w grudniu 2016 roku. Zgodnie z przepisami "zarządca infrastruktury usługowej (PKP S.A. - red.) może pobierać opłaty od przewoźników za dostęp do tej infrastruktury" - poinformowała tvn24bis.pl Aleksandra Grzelak z wydziału prasowego spółki.
Chodzi o hole, poczekalnie, ciągi komunikacyjne.
W ubiegłym roku kolejowa spółka przyjęła regulamin wraz z cennikiem udostępniania przewoźnikom powierzchni przeznaczonej do odprawy podróżnych. Na razie żadne opłaty na konto spółki jednak nie wpłynęły. Według informacji przekazanych przez PKP, pobieranie opłaty jest możliwe od właśnie obowiązującego rozkładu jazdy.
"Obecnie jesteśmy na etapie negocjacji i uzgodnień warunków z przewoźnikami. Z niektórymi z nich proces negocjacji został już zakończony i w najbliższym czasie powinny zostać zawarte umowy" - poinformowała Grzelak.
Podstawą do naliczenia opłaty jest wniosek przewoźnika i zawarcie pisemnej umowy.
Sprzeciw przewoźników
Postanowiliśmy zatem wysłać pytania w tej sprawie do przewoźników. Jak wynika z przesłanych nam odpowiedzi nowa opłata budzi duży sprzeciw przewoźników samorządowych.
"Obecnie jesteśmy w trakcie rozmów z PKP w tym zakresie, ponieważ podważamy zasadność podstaw prawnych naliczenia opłaty dworcowej wobec przewoźników" - mówi rzeczniczka prasowa Kolei Śląskich Magdalena Iwańska.
Z kolei Bogusław Godlewski z Kolei Dolnośląskich poinformował, że spółka nie prowadzi rozmów na temat opłaty dworcowej, "ponieważ nie ma jednoznacznej podstawy prawnej, która nakładałaby na nas obowiązek jej płacenia". "Ustawa na którą się powołuje PKP mówi wprost, że dostęp pasażerów do dworca ma być bezpłatny" - podkreślił Godlewski. Zdaniem rzecznika Kolei Dolnośląskich, tzw. opłata dworcowa "to kolejna próba przerzucania kosztów złego zarządzania nieruchomościami PKP S.A. na barki przewoźników, dzięki którym do dworców są dowożenia klienci". "Bez przewoźników nie byłoby komu wynajmować powierzchni pod kioski, bary, sklepy i inne powierzchnie komercyjne. Jeśli mamy się dokładać, to tak samo chcemy mieć udział w zyskach z wynajmu powierzchni dworcowej na cele komercyjne" - wskazał.
Zdaniem Bogusława Godlewskiego, wysokość opłaty "ma być dość znaczna, uzależniona od szeregu czynników". Wśród nich klasa dworca, klasa pociągu, czy liczba zatrzymań. "Nie uwzględniliśmy jej w budżecie więc nie ma mowy o jej wprowadzaniu - nie ma na nią pieniędzy. Płacimy za najem powierzchni na dworcach pod kasy, biura obsługi klienta i inne nasze pomieszczenia. Teraz chce się nas zmusić za płacenie za hole, korytarze, kaplice, trawniki" - zwrócił uwagę rzecznik prasowy Kolei Dolnośląskich.
Do porozumienia w sprawie szczegółów umowy z PKP nie doszły na razie Koleje Mazowieckie. Do czasu zakończenia negocjacji w sprawie tzw. opłaty dworcowej sprawy komentować nie chcą zaś przedstawiciele Przewozów Regionalnych. Do momentu opublikowania artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi od PKP Intercity.
Wzrost cen biletów?
Aleksandra Grzelak z PKP mówi nam, że opłata wnoszona przez przewoźników pozwoli na częściowe pokrycie kosztów związanych z udostępnianiem dworców pasażerom, a także zwiększenie jakości usług dostarczanych przez spółkę. Pieniądze mają być przeznaczone też na przeprowadzanie drobnych remontów na dworcach lub doposażenie ich np. w stojaki na rowery, systemy informacji pasażerskiej czy udogodnienia dla rodziców z dziećmi.
Rzecznik prasowy Kolei Dolnośląskich ostrzega jednak, że jeśli tzw. opłata dworcowa wejdzie w życie "z pewnością będzie miała wpływ na ceny biletów lub na liczbę połączeń". Pociągi rzadziej mogą zatrzymywać się na niektórych stacjach. "Może być bowiem tak, że na skutek wysokiej opłaty liczonej od jednego zatrzymania pociągu na danej stacji dojdzie do sytuacji, że niektóre pociągi nie będzie się opłacało zatrzymywać dla 1-2 osób i pojadą jako przyśpieszone bez zatrzymania, a ludzie z małych miejscowości będą jeszcze bardziej wykluczeni komunikacyjnie" - wyjaśnił Godlewski. "Tak, czy inaczej, ucierpi pasażer, a zyska źle zarządzany monopolista" - podkreślił.
Nie pierwszy raz
Adrian Furgalski, wiceprezes Zespołu Doradców Gospodarczych TOR, w rozmowie z tvn24bis.pl przypomniał, że to drugie podejście do wprowadzenia tzw. opłaty dworcowej. Rozmowy w tej sprawie prowadzono już bowiem na przełomie 2010 i 2011 roku, jednak ostatecznie przewoźnikom udało się zablokować wejście ich w życie. - W tej chwili mamy więcej niż wtedy środków przekazywanych na funkcjonowanie kolei, ale w moim przekonaniu, to wciąż nie jest dobry moment na taką opłatę chociażby, dlatego że część przewoźników boryka się z utratą pasażerów w związku z prowadzonymi pracami modernizacyjnymi linii kolejowych - wskazał ekspert. Chodzi między innymi o Szybką Kolej Miejską w Warszawie, czy Koleje Mazowieckie. - Wydłużane są czasy przejazdów, zamykane linie, ograniczane kursy pociągów więc narzucanie dodatkowych opłat przy zmniejszonych przychodach, to nie jest dobre rozwiązanie - ocenił Furgalski.
Jego zdaniem, "pieniądze przewoźników powinny być inwestowane w tabor, w poprawę obsługi pasażerów a nie zwiększać koszty związane z infrastrukturą dworcową". - PKP jako zarządca infrastruktury dworcowej powinien otrzymywać zwiększoną dotację z budżetu państwa, nie tylko na modernizowanie, ale i funkcjonowanie dworców - wskazał Adrian Furgalski, jednocześnie prognozując, że nowa opłata tym razem wejdzie w życie. - Jest jednak szansa na to, że opłaty będą mniej dotkliwe, bo podejście PKP SA stanie się mniej fiskalne i w większym stopniu uwzględni głosy przewoźników, że nie udźwigną w tej chwili wyższych wydatków za korzystanie z infrastruktury - ocenił. Wysokość opłat ma zależeć od tego czy przewoźnik jest regionalny, czy dalekobieżny. Jak podał Furgalski, w skali roku w przypadku niektórych przewoźników może chodzić o kwotę przekraczającą kilkanaście milionów złotych.
- Oni nie mają tego schowanego na czarną godzinę gdzieś w szufladce, tylko muszą iść chociażby do samorządów, które już w tej chwili protestują, że mają sporo obowiązków, a mało pieniędzy na zadania zlecone przez państwo - wskazywał wiceprezes Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.
Autor: mb//sta / Źródło: tvn24bis.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock