Niecałe 2,8 procent - taka jest dziś przeciętna marża w przypadku udzielanych nowych kredytów mieszkaniowych. To niemal tyle, co przed epidemią. Doszło więc do szybkiej normalizacji, a banki zapowiadają, że chcą utrzymać ten kurs - czytamy w opracowaniu HRE Investments.
Według HRE najdrożej było w kwietniu tego roku, kiedy to na statystycznej "hipotece" bank chciał zarobić 3,1 proc. To o prawie 0,5 pkt. proc. więcej niż w lutym. Najnowsze dane NBP (za wrzesień) pokazują, że przeciętna marża wynosi 2,77 proc., czyli wciąż trochę więcej niż w lutym (o 0,15 pkt. proc.).
Przykład
Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments, zaznacza, że choć mówimy tu o liczbach z pozoru niewielkich, to jest to bardzo złudne wrażenie.
"Najłatwiej pokazać ten fenomen na przykładzie. Załóżmy, że pożyczamy na zakup mieszkania kwotę 300 tys. zł na 30 lat. Nasze oprocentowanie to 3 proc. Dla uproszczenia zakładamy, że przez cały okres kredytowania nic się nie zmienia. W takim przypadku przez trzy dekady oddamy do banku oprócz pożyczonych 300 tys. zł jeszcze 127 tys. zł tytułem odsetek. Gdyby marża kredytowa była niższa o 0,5 pkt. proc., to odsetki stopniałyby do niecałych 104 tys. To znaczy, że w naszym przypadku z pozoru mikre 0,5 pkt. proc. marży to równowartość dodatkowych 23 tys. zł odsetek" - twierdzi Turek.
Zaznacza on, że jest jeszcze druga część oprocentowania większości długów zaciągniętych na zakup mieszkań. Chodzi o WIBOR (najczęściej w wersji trzymiesięcznej), który pokazuje, po jakiej cenie banki pożyczają sobie pieniądze na rynku międzybankowym. Na tę wartość bardzo mocno wpływają decyzje Rady Polityki Pieniężnej, która ustala poziom stóp procentowych. Te, w odpowiedzi na epidemię, zostały obniżone do najniższego poziomu w historii. W efekcie mamy dziś najniższe oprocentowanie kredytów mieszkaniowych w historii.
"Chętnych na najniższe oprocentowanie kredytów nie brakuje"
HRE informuje, że we wrześniu nowe umowy kredytowe były zawierane przy oprocentowaniu na przeciętnym poziomie 3 proc., podczas gdy jeszcze przed epidemią było to 4,4 proc., a na przełomie lat 2008/2009 nawet 8,7 proc., czyli prawie trzy razy więcej niż dziś.
Chętnych na najniższe oprocentowanie kredytów nie brakuje - sugerują dane BIK. We wrześniu 2020 roku popyt na kredyty był o ponad 5 proc. wyższy niż w analogicznym okresie przed rokiem. "Osoby, które dziś się zadłużają, muszą mieć świadomość, że kiedyś stopy procentowe w Polsce zostaną podwyższone. Wtedy wzrośnie oprocentowanie i comiesięczne raty. I choć prognozy sugerują, że koszt pieniądza wróci do poziomu sprzed epidemii dopiero w okolicach 2030 roku, to zawsze warto przygotowywać się na scenariusz mniej optymistyczny" - czytamy w opracowaniu.
HRE zwraca uwagę, że na drodze do kredytu stają dziś wyższe niż przed epidemią wymagania banków dotyczące wkładu własnego.
"Tu także doszło do pewnej normalizacji. Wciąż jest 5 instytucji, które pożyczają pieniądze na zakup mieszkań osobom mającym w gotówce 10 proc. ceny mieszkania. Do tego banki zrezygnowały z wymagań przekraczających 20 proc. ceny nieruchomości, co jeszcze na początku epidemii się zdarzało" - zaznacza Turek.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock