Na koniec lutego deficyt budżetowy może sięgnąć połowy kwoty planowanej na cały rok – szacują ekonomiści dla "Rzeczpospolitej". Ministerstwo finansów zaprzecza: - Do budżetu wpłynęło więcej, niż planowaliśmy.
- Wstępne, szacunkowe dochody budżetu państwa po dwóch miesiącach bieżącego roku - nie uwzględniające dochodów z 26, 27 i 28 lutego - są w chwili obecnej o ok. 1,5 mld zł wyższe w stosunku do prognoz, zawartych w ustawie budżetowej - poinformował po południu zastępca dyrektora biura ministra finansów Szymon Milczanowski.
- W prognozach tych zakładaliśmy 40 mld 273 mln zł dochodów za cały styczeń i cały luty. A szacunkowe wykonanie dochodów w chwili obecnej to ok. 41 mld 837 mln zł - wyjaśnił.
Budżet "pracujący"
- Z naszych szacunków dotyczących strony wydatkowej budżetu wynika, że w lutym zrealizowano ok. 16,4 proc. rocznych wydatków - powiedział także Milczanowski. Wyższy niż ubiegłoroczny stopień wykonania budżetu po stronie wydatków za luty (w 2008 r. wyniósł on 14,1 proc.) jest według niego wynikiem przyspieszenia w tym czasie niektórych wydatków. - Dotyczy to przede wszystkim przyspieszenia wpłat z tytułu środków własnych UE w wysokości 3,9 mld zł, co stanowi 31,5 proc. planu rocznego - dodał Milczanowski.
Każdy liczy po swojemu
Według 'Rzeczpospolitej" sytuacja wygląda jednak inaczej. – Deficyt budżetowy po dwóch miesiącach sięgnie 6–8 mld zł wobec 18,2 mld zł zaplanowanych na cały rok – mówi gazecie były minister finansów Mirosław Gronicki.
Janusz Jankowiak, ekonomista Polskiej Rady Biznesu, jest jeszcze większym pesymistą. Według niego dochody państwa będą na koniec lutego niższe od wydatków nawet o 9–11 mld zł. Ministerstwo Finansów odmówiło skomentowania tych szacunków dla dziennika.
Tak czarne prognozy postawi pod znakiem zapytania nowy rzecznik rządu. - Trzeba zadać pytanie, skąd są te dane. Z Ministerstwa Finansów nie ma takich danych. My będziemy bazować na oficjalnych danych MF, więc to być może są dane z Goldman Sachs, na pewno to nie są oficjalne dane z MF - jeszcze rano powiedział Paweł Graś w TVN24.
Według niego, jeśli resort finansów poda prognozę, "to będzie to rzeczywista i dobra prognoza".
Niskie dochody, słaby wzrost
Fatalna sytuacja budżetu wynika z gwałtownie spadających dochodów podatkowych państwa. – Już w sierpniu 2008 r. wpływy do państwowej kasy przestały odpowiadać założeniom rządu; z końcem roku były niższe o 8 mld zł od planowanych – wyjaśnia prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów. Dodaje, że w skali całego 2009 r. z powodu dużo niższego tempa wzrostu gospodarki – od zakładanego przez rząd na poziomie 3,7 proc. – może zabraknąć 20 mld zł, a kolejne 10 mld zł trzeba będzie dołożyć do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych w związku z rosnącym bezrobociem.
Natomiast Mirosław Gronicki szacuje, że przy założeniu wystąpienia niewielkiej recesji oraz uwzględnieniu dotychczasowych oszczędności poczynionych przez rząd spadek tegorocznych wpływów podatkowych wyniesie 20 mld zł.
Rząd: Zabezpieczamy się
- Jesteśmy w sytuacji kryzysu i stąd , żeby przed podobnymi niebezpieczeństwami i zagrożeniami się zabezpieczyć, była ta decyzja o cięciu wydatków o 20 mld. W razie potrzeby zostaną uruchomione inne instrumenty - zapewniał rzecznik rządu Pawł Graś w TVN24.
Ciąć radykalnie!
Jednak zdaniem ekonomistów, niedoborów w budżecie nie uda się już sfinansować dzięki prostym oszczędnościom w poszczególnych resortach.
W styczniu rząd przedstawił plan cięć w wydatkach na 20 mld zł. Teraz konieczny będzie bardziej radykalny program. – Minister Jacek Rostowski będzie zmuszony przedstawić go już na przełomie marca i kwietnia – sądzi Jankowiak. – Jednak nie powinna to być jeszcze nowelizacja budżetu i podniesienie poziomu deficytu.
Składka rentowa w górę?
Ekonomista uważa, że w pierwszej kolejności rząd powinien powrócić do poprzedniej wysokości stawki rentowej, co w skali roku podniesie wpływy do budżetu o około 20 mld zł. Tego samego zdania jest prof. Gomułka. – Należy się dogadać z Lewicą, by przeforsować podniesienie składki rentowej z 7 do 13 proc., jednak i to nie wystarczy. Trzeba też będzie przynajmniej na dwa lata zamrozić płace budżetówki oraz waloryzację rent i emerytur.
"Euro 2013"
Ekonomiści uważają, że nie da się utrzymać deficytu finansów publicznych poniżej wymaganych do przyjęcia euro 3 proc. PKB. Komisja Europejska szacuje, że już w tym roku sięgnie on 3,6 proc. PKB, a bank JP Morgan w raporcie, do którego dotarła „Rz”, wskazuje na poziom 3,5 – 4 proc. To powoduje, że data przyjęcia unijnej waluty przesuwa się nie o miesiące, ale o lata. Według JP Morgan euro w naszych portfelach znajdzie się najwcześniej w 2013 r.
Źródło: Rzeczpospolita, PAP, TVN24