Niemcy mają stawić czoła najostrzejszej recesji od zakończenia II Wojny Światowej - i to właśnie w tym roku. Taką ciemną prognozę przedstawił Hans-Werner Sinn, szef Instytutu Badań Gospodarczych, jednego z najpoważniejszych niemieckich think-tanków gospodarczych. Tymczasem, koalicyjny rząd spiera się wokół kolejnego pakietu ratunkowego.
Gospodarka niemiecka ma - według szefa IFO - skurczyć się o 2 proc. w 2009 roku, ale i w roku następnym o ruszeniu z kopyta nie ma mowy. Przy tym scenariuszu liczba bezrobotnych w ciągu dwóch lat może wzrosnąć o pół miliona - do 4 mln w grudniu 2010 roku.
Jedyny pozytywny wskaźnik to, zdaniem Sinna, inflacja: spadek cen ropy sprawi, że wyniesie ona w tym roku zaledwie 0,9 proc.
Rząd odpowiada na kryzys
Już przyznano: pierwszy pakiet ratunkowy wart 32 mld euro, przyjęty w listopadzie ubiegłego roku, jest niewystarczający. W poniedziałek pod obrady koalicjantów ma zatem trafić drugi pakiet. Może nie być łatwo, bo SPD oraz CDU i CSU mają rozbieżne pomysły zarówno dotyczące wartości nowego planu antykryzysowego, jak i proponowanych działań, zwłaszcza podatkowych.
Socjaldemokraci chcą wydać znaczną kwotę, ok. 10 mld euro, na inwestycje w infrastrukturę, w tym przedszkola i szkoły. Mają też pomysł na wsparcie motoryzacji: kto w tym roku zezłomuje co najmniej 10-letni samochód i kupi nowe oszczędne auto, otrzyma dopłatę w wysokości 2500 euro, a w kolejnym roku - jeszcze 1000 euro. Co jeszcze wiadomo?
przedstawiciele rządu mówią o pakiecie wartym 25 mld euro, SPD przygotowała propozycje opiewające na 40 mld euro;
CDU i CSU chcą obniżyć opłaty na rzecz ubezpieczenia zdrowotnego i podwyższyć świadczenia na dzieci;
CDU i CSU chcą podnieść próg dla zerowego podatku na dochody do 8 000 euro z 7.664 obecnie. SPD jest przeciwna, argumentując, że niemieccy konsumenci będą oszczędzać, a nie wydawać napędzając tym samym popyt wewnętrzny;
SPD chce sfinansować pakiet przez podniesie podatku dochodowego o 2,5 punktu procentowego do poziomu 47,5. Zmiana objęłaby osoby zarabiające 125 tys. euro rocznie, a nie jak ma to miejsce obecnie - 250 tys. euro.
Źródło: PAP, tvn24.pl