Koniec bardzo chwiejnego dnia na Wall Street. Choć zapowiadało się na prawdziwą katastrofę (największe indeksy były nawet 8-9 proc. pod kreską), to w ostatnich godzinach przed zamknięciem giełdy przyszedł wzrost i wszystko skończyło się mniejszym spadkiem.
I tak Dow Jones odnotował spadek w wysokości 3,2 proc., Nasdaq 3,4, a S&P500 3,2 proc. To największy spadek na Wall Street od kwietnia 2009 roku.
Panika na Wall Street
Główne amerykańskie indeksy traciły od samego początku sesji. W najgorszym momencie, tuż przed godz. 21 naszego czasu gwałtownie zanurkowały i znalazły się 8-9 proc. pod kreską. Dow Jones wylądował nawet poniżej psychologicznej bariery 10 tys. punktów.
- To była paniczna wyprzedaż. W długim okresie może to mieć złe skutki dla rynku, ponieważ może oznaczać, że szczyt tej hossy mamy już za sobą - stwierdził w rozmowie z agencją Reutera Keith Springer, szef Capital Financial Advisory Services z Kaliforni.
Dopiero, gdy inwestorzy stwierdzili, że akcje są już tak tanie, że opłaca się je kupować, nastąpiło odbicie.
Obawy o Grecję
Nerwowe nastroje inwestorów związane są przede wszystkim z sytuacją w Atenach. Po tym, jak parlament przyjął pakiet cięć budżetowych, ludzie po raz kolejny wyszli na ulice. Obok strajków i demonstracji innym czynnikiem psującym nastroje było wystąpienie greckiego Ministra Finansów George'a Papaconstantinou, w który przyznał, że bez pomocy ze strony Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego Grecja tkwiłaby w recesji przez 10 lat.
Coraz częściej są słyszalne także głosy o możliwym rozszerzeniu się zapaści finansów publicznych na inne kraje strefy euro. W pierwszym rzędzie wymienia się Hiszpanię i Portugalię. Obok problemów fiskalnych nastrojom nie pomogła decyzja Europejskiego Banku Centralnego o utrzymaniu stóp procentowych na niezmienionym poziomie.
Źródło: Reuters, CNN
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA