Lato dopiero co się zaczęło, a tymczasem Niemcy ruszyli, żeby docieplać swoje domy, jakby spodziewali się nadejścia srogiej zimy. Dlaczego? Bo obowiązujące w Niemczech unijne prawo przewiduje, że każdy dom, który właściciel chce sprzedać, musi mieć certyfikat energetyczny.
Takie przepisy w Niemczech zaczynają obowiązywać od 1 lipca. Dlatego na ściany i poddasza kładą styropian, wełnę mineralną i robią wszystko, żeby budynki traciły jak najmniej ciepła i zużywały jak najmniej energii. A jeżeli mają ją już zużywać, to niech będzie to energia ze źródeł odnawialnych. Dachy domów naszych zachodnich sąsiadów coraz częściej lśnią w słońcu nie z powodu pucowania, lecz dlatego, że ich połacie coraz śmielej zajmują baterie słoneczne. A w Polsce?
Tysiące na ogrzewanie
U nas dom lub mieszkanie będzie musiało mieć certyfikat energooszczędności od 1 stycznia 2009 roku. Bez certyfikatu nie będzie można go sprzedać. Najbardziej energooszczędne domy będą będą miały certyfikat klasy energetycznej A, najmniej - klasy G. Im lepszy certyfikat (bliżej A), tym dom będzie droższy. Problem polega na tym, że aż 80 proc. budynków naszym kraju wymaga ocieplenia. Takie ocieplenie może kosztować nawet ponad 10 tys. na jeden dom.
Certyfikaty są po to, żeby każdy, kto zamierza kupić lokum, dokładnie wiedział ile będzie kosztować jego ogrzanie. A wiadomo, że przy szalejących obecnie cenach gazu i energii, kwoty te będą wciąż szły w górę.
Problem polega jednak na tym, że nadal nie wiadomo, jak taki dokument ma wyglądać, kto go będzie wystawiał, i... ile będzie kosztował. Niedawno jeszcze szacowano, że koszt certyfikatu miał wynosić około tysiąca złotych.
Źródło: tvn24.pl