- Niewykluczone, że jednym z pierwszych regionów, w który rykoszetem "gospodarczo" uderzy konflikt na Krymie, będą Bałkany - alarmuje dr Przemysław Żukiewicz, ekspert ds. polityki wschodniej. Wzrosło bowiem ryzyko, że pozostawiony z ukraińskimi długami Gazprom nie będzie w stanie sfinansować ukończenia gazociągu South Stream, który miał dostarczać tam surowiec.
Budowa South Stream ruszyła w 2012 roku. Na początku tego tygodnia prezes Gazpromu Aleksiej Miller ogłosił, że pierwsze dostawy surowca mogłyby popłynąć gazociągiem pod koniec grudnia 2015 roku.
- Wszystko przebiega zgodnie z planem, budowa naziemnych odcinków gazociągu ruszyła w Bułgarii i Serbii - powiedział podczas spotkania z premierem Dmitrij Miedwiediew. Moc przesyłowa South Stream ma wynieść docelowo 63 mld metrów sześciennych surowca rocznie.
Wykluczyć Ukrainę
Celem jego budowy jest obniżenie znaczenia Ukrainy, jako kraju tranzytowego w dostawie rosyjskiego gazu dla reszty Europy. W ubiegłym roku aż 55 proc. gazu dla Europy było eksportowane przez Ukrainę. „Projekt South Stream może też sugerować, że podmorski gazociąg jest instrumentem powstrzymywania budowy południowego korytarza energetycznego mającego transportować gaz z regionu m.in. Morza Kaspijskiego przez Turcję do Europy” – podkreślał w ubiegłym roku na łamach kwartalnika „Bezpieczeństwo Narodowe” Paweł Turowski, analityk Departamentu Bezpieczeństwa Pozamilitarnego BBN. Jest także wbrew interesom Unii Europejskiej, która dążyła do uniezależnienia od rosyjskiego gazu. Eurokraci nie złożyli jednak broni.
Unia namiesza w „strumieniu”?
Pod koniec 2013 roku Komisja Europejska po raz kolejny przypomniała, że umowy dotyczące South Stream pomiędzy Rosją a Austrią, Bułgarią, Chorwacją, Grecją, Słowenią, Węgrami i Serbią są niezgodne z unijnym prawem.
Zapisy dają bowiem Gazpromowi 100-procentową kontrolę nad przedsięwzięciem, jako jednoczesny producent, dostawca i operator gazociągu, co godzi w obowiązującą na terytorium UE zasadę wolnego rynku.
Czy oznacza to, że na rosyjski koncern albo jego partnerów zostanie nałożona jakaś kara? Mimo naruszenia unijnego prawa – nie. „Komisja Europejska nie ma takich uprawnień” – wyjaśniała w grudniowej ekspertyzie Agata Łoskot-Strachota z Ośrodka Studiów Wschodnich. „Może natomiast opóźnić i skomplikować jego realizację, bo firmom trudniej będzie uzyskać kredyt na projekt łamiący unijne prawo” – tłumaczyła. Opóźnienie jego budowy byłoby na rękę władzom Kijowa, bo odłożyłoby w czasie zmniejszenie czy nawet wstrzymanie płacenia przez Rosjan opłat tranzytowych.
Tymczasem Rosja cały czas utrzymuje, że wart 20 mld dol. projekt eksportu gazu do Europy Środkowej przez Morze Czarne i Bałkany poprawi bezpieczeństwo energetyczne UE, bo zniweluje ewentualne przerwy w dostawach wynikające ze sporów cenowych między Kijowem a Moskwą. Stąd konsekwentna budowa gazociągu.
Walka o Krym, czyli tańsze rury
Jednak zaangażowanie Kremla w konflikt na Krymie - choć ubrane w wzniosłe słowa „konieczności ochrony tamtejszej rosyjskiej mniejszości” - ma jeszcze jedno, nieprezentowane dotąd nigdzie indziej oblicze. Chodzi o ekonomiczne osłabienie Ukrainy przy pomocy South Stream.
Jedna z możliwości budowy gazociągu, tzw. „opcja Krymska”, zakładała jego przebieg przez Półwysep. - To byłoby pięciokrotnie tańsze niż położenie wszystkich rur na dnie Morza Czarnego” – przekonywał jeszcze we wrześniu 2011 roku prezydent Wiktor Janukowycz. Wtedy jednak Gazprom nazwał propozycję „niepraktyczną” i odłożył na półkę.
Krymski eksport
Teraz, w sytuacji antyukraińskich nastrojów na Półwyspie, niewykluczone, że do tego pomysłu powróci. Tym bardziej, że ułatwi to „odcięcie” Krymu od Ukrainy i jej osłabienie. W jaki sposób? Po pierwsze, Rosja zyska bezpośrednie połączenie gazowe z Półwyspem, a on sam uniezależni się energetycznie od Ukrainy. Po drugie, udaremni to projekty poszukiwania surowców z dna na Morza Czarnego rozpoczęte przez Ukrainę we współpracy z amerykańskimi i europejskimi firmami. Niemniej zaostrzający się konflikt naraża całe przedsięwzięcie na wielkie niebezpieczeństwo.
Jak ocenili analitycy, na fali ostatnich wydarzeń, współczynnik ryzyka budowy gazociągu wzrósł z 15 do 20 proc. - Te szacunki i tak wydają się zaniżone – uważa dr Przemysław Żukiewicz, ekspert ds. stosunków wschodnich z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu i redaktor bloga poświęconego polityce wschodniej Poli(kry)tyka. – Chodzi nie tylko o ryzyko utraty kontroli nad gazociągiem, ale także o straty finansowe, jakie w związku z kryzysem krymskim poniesie Gazprom, a które z pewnością nadwyrężą jego zdolności inwestycyjne - dodaje. Współfinansowanie gazociągu przez państwa, przez które ma on przebiegać, także wydaje się niemożliwe. Bułgaria, Serbia czy Słowenia w obecnej sytuacji nie będą w stanie ze swoich budżetów wyasygnować na to żadnych środków. - Może się więc okazać, że jednym z pierwszych regionów, w które rykoszetem uderzy konflikt na Krymie, będą Bałkany - podkreśla.
Jamał II jak as w rękawie?
Inną opcją, jaka pozostaje Rosjanom jest rozpoczęcie przygotowań do budowy drugiej nitki gazociągu Jamał-Europa, tzw. Jamał II. Wstępne plany zakładały jej przebieg przez Białoruś, Polskę, Słowację do Węgier, omijając w ten sposób Ukrainę. Pierwszą nitkę gazociągu uruchomiono w 1999 r., a podpisane wtedy porozumienia przewidywały uruchomienie drugiej nitki już w 2001 r. Ale trzy lata później z projektu ostatecznie zrezygnowano.
Gazprom powrócił do tych planów w kwietniu ubiegłego roku czego wyrazem było memorandum podpisane przez rosyjskiego giganta z polsko-rosyjską spółką EuroPolGaz, które wywołało w Polsce mała polityczną burzę. Gazprom przekonywał wtedy, że ta inwestycja wiąże się z „otrzymaniem przez Polskę korzyści gospodarczej w postaci opłat za tranzyt gazu”. W kontekście ostatnich wydarzeń należałoby jednak uznać Jamał II za projekt nierealny – twierdzi dr Żukiewicz. – Wsparcie Polski dla Ukrainy sprawia, że tranzyt gazu przez nasz kraj staje się dla Rosjan nieakceptowalny. Viktor Orban z kolei nie tylko porozumiał się z Putinem w kwestii elektrowni jądrowej w Paks, ale także zapowiedział rozpoczęcie budowy węgierskiej nitki South Stream na kwiecień 2015 roku. Tym samym Jamał II przestał mieć dla Węgrów jakikolwiek sens - dodaje.
Przeciwko tej opcji przemawia także jej koszt. To co najmniej dwa miliardy dolarów. W obliczu kłopotów z wyegzekwowaniem płatności od Ukrainy czy perspektywą malejącego zapotrzebowania na gaz związanego z rosnącymi na wiosnę temperaturami , znalezienie takiej kwoty może okazać się nie lada wyzwaniem. I to pomimo zysków rzędu 38 mld dol. rocznie – tyle Gazprom zarobił w 2012 r.
Autor: Radosław Fellner//gry / Źródło: tvn24bis.pl, qclub, NaturalGasEurope, Novinite
Źródło zdjęcia głównego: Gazprom