Weź teraz, a fakturę zapłać potem - na tym polega mniej więcej kredyt kupiecki, którego udzielają sobie firmy. Tyle, że "potem" coraz częściej następuje dużo później, niż było na początku ustalone - alarmuje "Gazeta Prawna". A to już pierwszy krok do utraty płynności finansowej i upadku firmy.
Kontrahenci, którzy dostarczają towary lub usługi z odroczonym terminem płatności, powinni być bardziej ostrożni - radzą eksperci. Coraz więcej płatników nie realizuje bowiem płatności w ustalonych terminach i wydłuża sobie termin korzystania z kredytu kupieckiego, który normalnie waha się od miesiąca do trzech, o kolejne tygodnie.
Bo czasy są ciężkie
- Taką tendencję widać już od połowy 2007 roku, zarówno wśród polskich, jak i zagranicznych firm - mówi Grzegorz Kwieciński, dyrektor biura zarządzania ryzykiem w Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych. Ekspert tłumaczy, że na ogólną koniunkturę we wszystkich branżach wpływają ciągłe podwyżki paliw i energii, co w przypadku większości branż wpływa na koszty działalności. A jeśli kosztów nie da się zmniejszyć, to najprościej je odroczyć.
Cisnąć, cisnąć, cisnąć...
Największe opóźnienia widać w branżach budowlanej i ogólnospożywczej, gdzie sięgają odpowiednio 23 i 26 dni. Te branże charakteryzują się stosunkowo niskim wskaźnikiem "moralności płatniczej", którym posługuje się Euler Hermes, firma zajmująca się ubezpieczaniem transakcji kredytu kupieckiego. Jeśli wskaźnik ten wynosi między 40 a 60 punktów (tak, jak w budowlance i sektorze spożywczym), firma przestrzega swoich klientów, że wystąpienie opóźnień w regulowaniu zobowiązań jest wysoce prawdopodobne i trzeba monitorować spływ należności.
To znaczy, że przedsiębiorca powinien przypominać o bliskim upływie terminu płatności, a jeśli on minie, dowiadywać się o przyczyny zwłoki. Jeśli to nie pomaga, pozostaje wywarcie presji groźbą wpisania do bazy danych dłużników, a w ostateczności przeprowadzenie procedury windykacyjnej.
Dobroć nie zawsze popłaca
Eksperci od dawna zwracają uwagę, że w Polsce wiele firm upada nie dlatego, że nie są rentowne, ale dlatego, że tracą płynność finansową. Innymi słowy: sprzedają swoje wyroby czy usługi, według dokumentów osiągają z tego zysk, tyle, że ich kasy i konta bankowe świecą pustkami, bo nie dostają należnych im pieniędzy w terminie.
Skoro tak się dzieje, to firmy nie mają za co płacić bieżących rachunków, pensji pracownikom, czy swoim dostawcom, którzy mogą okazać się nie tak pobłażliwi i postawić przedsiębiorcę pod ścianą: Nie zapłacisz, nie dostaniesz. To pociąga za sobą zastoje w produkcji, a wiec i straty. I nawet jeśli zalegający z płatnością kontrahent ureguluje w końcu należność, zmuszony choćby przez sąd, to może się okazać, że jest już za późno.
Źródło: "Gazeta Prawna"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24