Inflacja w Polsce jest najwyższa od ponad 25 lat. Zdaniem prof. Mariana Nogi, byłego członka Rady Polityki Pieniężnej, odczuwany wzrost cen jest dużo większy. Ekonomista prognozuje, że na początku przyszłego roku inflacja może sięgnąć nawet 23 procent.
Inflacja we wrześniu 2022 roku wyniosła 17,2 procent, licząc rok do roku - wynika ze wstępnych danych Głównego Urzędu Statystycznego (GUS). Granicę 17 procent przekroczono po raz pierwszy od lutego 1997 roku. Analitycy spodziewali się wzrostu cen o 16,5 procent.
- Odczuwana inflacja jest dużo wyższa. Gospodarstwa domowe w Polsce mają takie towary, które ekonomiści nazywają towarami częstego zakupu. To jest żywność, paliwo do samochodów osobowych i energia elektryczna. Jakby dosłownie wziąć ołówek, kartkę papieru i spróbować obliczyć średnią z tych podwyżek cen dla tych trzech grup towarowych, to wyjdzie 27 procent - powiedział prof. Noga.
- Inflacja podana przez GUS wynosi 17,2 procent, ale odczuwana wynosi 27 procent. Jest o 10 punktów procentowych wyższa - zauważył ekonomista.
Jego zdaniem "jest się czym martwić".
Inflacja może osiągnąć 23 procent
- Patrzę na raporty o inflacji, jakie wykonują pracownicy Narodowego Banku Polskiego. Mam pełne zaufanie do tych raportów. I tam jest pokazane, że do końca roku inflacja będzie rosła, ale nie będzie to wzrost skokowy. Jak wiadomo Święta Bożego Narodzenia, Sylwester oznaczają wzmożone zakupy, które podwyższą inflację o jakieś pół punktu procentowego, a może o cały punkt procentowy - zaznaczył w rozmowie. Dodał, że wszystko będzie zależeć od tego, jak będą wyglądały ceny energii w pierwszym kwartale przyszłego roku. - Inflacja może sięgnąć 22, 23 procent - prognozował.
Według niego inflacja zacznie spadać w okolicach drugiego kwartału 2023 roku. - Jestem optymistą. Po wakacjach inflacja może spaść do jednocyfrowej, czyli gdzieś w okolice 9 procent - powiedział.
Problemy biznesu
Gość TVN24 odniósł się również do sytuacji małego biznesu. - Weryfikacja nastąpi na początku przyszłego roku. Firmy drżą o luty. O to, jakie będą wtedy ceny energii. Trudno, żeby 80 dekagramowy bochenek chleba kosztował 10 złotych, a z kalkulacji kosztów tyle wynika. Piekarz sprzedaje go po 6,50 złotych, bo chce się utrzymać na rynku i czeka na uchwalenie ustaw, do uregulowania cen energii - wyjaśnił.
Czytaj więcej: Witajcie. Bankrutujemy
Źródło: TVN24 Biznes
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock