Facebook za kilka dni będzie świętował próg 500 milionów użytkowników. Sukces nie będzie jednak słodki. Użytkownicy, którzy dotąd byli ślepo i bezgranicznie zakochani w serwisie, stoczyli z 26-letnim właścicielem największego portalu społecznościowego świata walkę o swoją prywatność. Wygrali - przekonują specjaliści. Aby na pewno?
Wszyscy, którzy myśleli, że w 6-letniej historii istnienia Facebooka emocjonujący był tylko jej początek, mogą dziś posypać głowę popiołem. Choć pikantnym opowieściom o narodzinach potęgi internetu naprawdę trudno dorównać, bo jeśli wierzyć poczytnej za oceanem książce Bena Mezricha „The Accidental Billionaires”, wybrukowane są one oszustwem, kradzieżą pomysłu na biznes i seksualnymi orgiami założyciela serwisu Marka Zuckerberga. Materiał idealny na film, który zresztą już powstał i wejdzie do kin na początku października. Podobno szef Facebooka nie będzie nim zachwycony.
„I’m CEO, bitch!”
A za tymi doniesieniami czeka kolejny hit – książka „The Facebook Effect” Davida Kirkpatricka, która opisuje biznesową samowolkę Marka Zuckerberga w pierwszych miesiącach zarządzania późniejszą żyłą złota.
Nie dosyć, że musiał uważać, komu podaje wizytówkę, bo w kieszeni nosił dwa zestawy, w tym jeden niestandardowy z podpisem „I’m CEO, bitch” (dosłownie: „Jestem szefem, suko”), to na kluczowe spotkanie z jednym z pierwszych inwestorów przyszedł w pidżamie (w pierwszym biurze firmy grupa znajomych spędzała dnie i noce) i prezentację zaczął od slajdu „Dlaczego nie należy inwestować w Facebooka”.
Wydawać by się mogło, że późniejsze losy serwisu to wielka nuda – kolejni inwestorzy, stabilny wzrost, biznesowe plany. Tymczasem wokół serwisu rozegrała się ostatnio jedna z gorętszych spraw w sieci. Spór między twórcami serwisu a jego użytkownikami rozgorzał o jedno słowo, które wydawać by się mogło już dawno wyszło z mody. Społeczność Facebooka postanowiła zawalczyć o "prywatność" i co najdziwniejsze – udało się im i to tuż przed wielkim świętem właścicieli serwisu.
500 milionów w nowym internecie
Wydaje się, że pomysłem Facebooka jest zbudowanie nowego internetu wewnątrz jednego serwisu Facebook - marczak
W czerwcu Facebook chce po raz pierwszy oficjalnie wystrzelić korki od szampana – serwis spodziewa się rejestracji 500 milionów użytkowników i ma zamiar hucznie to świętować. Pół miliarda ludzi to nie przelewki, bo gdyby portal wrzucić na mapę świata, to byłby on trzecim co do wielkości populacji krajem na naszej planecie i pomieścił więcej obywateli niż cała Ameryka Północna.
Serwis bryluje też w wirtualnym świecie – więcej niż 1 na 4 osoby korzystająca z Internetu nie tylko ma konto na Facebooku, ale skorzystała z niego w ciągu 30 ostatnich dni. Co miesiąc użytkownicy zostawiają tu 25 miliardów informacji i umieszczają w serwisie blisko miliard zdjęć… tygodniowo, co czyni z Facebooka największą na świecie kolekcją fotografii.
- Wydaje się, że pomysłem Facebooka jest zbudowanie nowego internetu wewnątrz jednego serwisu – mówi nam o tej popularności Grzegorz Marczak, autor bloga „Antyweb”. - Serwis chciałby, żeby użytkownicy nie wychodzili poza jego obręb i robi w tym kierunku wszystko, budując takie usługi i aplikacje, które zniechęcają do jego opuszczania.
Miliard dolarów za twoje emocje
Jak mu się to udaje? - Microsoft wynalazł komputery łatwe w użyciu dla każdego z nas. Google pomaga nam szukać informacji, a YouTube nas zabawia. Ale Facebook ma jedną ogromną przewagę nad nimi wszystkimi: emocjonalny wkład od swoich użytkowników – napisał ostatnio magazyn "TIME", który umieścił Facebooka na jednej ze swoich legendarnych już okładek.
Serwis dobrnął do tego punktu, w którym wielu internautów związało z nim swoje codzienne życie w sieci i zmienił jej socjalne DNA, przyzwyczajając nas do większej otwartości. Ale jest w tym gorącym związku pewna sprzeczność. Facebook daje ci milion emocjonalnych możliwości – możesz świętować tu pierwsze kroki swojego dziecka i opłakiwać koniec ostatniego związku, ale firma zarabia na tym, że jesteś i dzielisz się tymi momentami. Swoimi szczerymi porywami serca wypracujesz w ciągu całego tego roku prawie miliard dolarów zysku dla najmłodszego milionera świata.
Taka relacja prędzej czy później musi być źródłem kłopotów, zwłaszcza jeśli jedna ze stron ma bardzo jasną wizję przyszłości. Ale to, w co wierzy szef Facebooka, nie musi porywać wszystkich jego wyznawców, co dobitnie pokazały ostatnie wydarzenia.
Łatwiej rzucić palenie niż odejść z Facebooka
Wiem, że to słuszna decyzja, tak należało zrobić Facebook Laporte
- Wiem, że to słuszna decyzja, tak należało zrobić – mówił kilkanaście dni temu słynny amerykański wideobloger Leo Laporte, kasując na wizji swoje prywatne konto z Facebooka. A trzeba przyznać, że nie jest to łatwe – nie dosyć, że miejsce „ostatecznego wyjścia” z serwisu piekielnie trudno znaleźć, to jeszcze na do widzenia wyświetli on nam zdjęcia naszych znajomych i formułkę „Oni będą za tobą tęsknić, jeśli zdeaktywujesz konto.”
Inicjatorzy „Quit Facebook Day”, którzy zachęcają do opuszczenia serwisu 31 maja nie mają złudzeń: „Rzucenie Facebooka jest porównywalne z rzuceniem palenia” – piszą. Nic więc dziwnego, że skasowanie się z portalu jest – szczególnie za oceanem – postrzegane jako akt najwyższej internetowej odwagi
Co skłoniło zatem Laporte – i tysiące innych użytkowników, którzy mają zamiar opuścić serwis – do naciśnięcia guzika „Delete”? Wszyscy jak jeden mąż skrytykowali ostatnie zmiany w serwisie i uznali, że Facebook nie szanuje ich prywatności, dając do zrozumienia, gdzie mają wizję Zuckerberga.
„Prywatność nie istnieje”
Można ją streścić w jednym zdaniu: „Prywatność nie istnieje”, co zresztą kilka razy w różnej formie powtarzał ostatnio. - To, co dzieje się teraz, to wielka zmiana. Ludzie chcą się dzielić i coraz bardziej poszerza się zakres informacji, którymi dzielą się bez problemu. Szczególnie młodsza generacja, ludzie w okolicy dwudziestki, myślą inaczej o prywatności. Od tego nie ma już odwrotu - mówił w rozmowie z tvn24.pl wiceszef Facebooka, Blake Chandlee.
Tajemnica lekkomyślnego traktowania prywatności nie tkwi w przekorze albo głupocie właścicieli serwisu, ale w ich niezachwianej wierze we własną wizję. - Misją naszej firmy jest uczynić świat bardziej otwartym i połączonym – zadeklarował Zuckerberg w początkach istnienia serwisu i robi wszystko, żeby tą deklarację wypełnić.
Nowy wspaniały świat (na którym zarobimy)
Tej idei odpowiada nawet biuro Facebooka w kalifornijskim Palo Alto, które opisał i sfotografował ostatnio "TIME". Otwartość jest tu kwestią podstawową. Na ogromnej przestrzeni bez ścian i przegródek pracuje kilkuset osób , których biurka ozdobione zdjęciami i osobistymi drobnostkami mogłyby odpowiadać facebookowym profilom. Zuckerberg z podobnego biurka rok temu przeniósł się do własnego gabinetu, ale jego szklane ściany pozwalają każdemu podejrzeć, co ich szef robi w danym momencie.
A ten 26-letni mężczyzna po tym, jak zawładnął rytmem internetowego życia, postawił sobie znacznie ambitniejszy cel – uczynić z serwisu układ nerwowy internetu z prawdziwego zdarzenia, połączony siecią ludzi, a nie jak dotychczas informacji. To właśnie jest osią jego ostatniej inicjatywy – projektu Open Graph, którego wprowadzenie tak rozgniewało użytkowników, bo zakłada, że nie ma ograniczeń w tym czym ludzie będą się dzielić i jak Facebook może na tym skorzystać.
Wszyscy widzą wszystko
Dane, które do tej pory były dostępne tylko dla znajomych, nagle domyślnie są widoczne dla wszystkich Facebook Konieczny
Najbardziej kontrowersyjne okazało się to, jak bardzo zmieniła się polityka prywatności serwisu w związku z nowymi pomysłami Zuckerberga. - Wraz ze wzrostem popularności serwisu ewoluują ustawienia prywatności. Dane, które do tej pory były dostępne tylko dla znajomych, nagle domyślnie są widoczne dla wszystkich – mówi nam Piotr Konieczny, konsultant ds. bezpieczeństwa i autor serwisu niebezpiecznik.pl.
Grzegorz Marczak zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt: - Co gorsza, ogólne dane personalne są w tym momencie przekazywane partnerom biznesowym Facebooka. Dopiero, kiedy ktoś nie wyraża na to zgody, to musi w dość skomplikowanych ustawieniach pewne rzeczy sam poblokować.
A partnerom tym wraz z Openem Graphem zaproponowano sporo. - Facebook udostępnia szereg narzędzi dla twórców stron WWW. Skorzystanie z nich pozwala na komentowanie i ocenianie wpisów czy logowanie się do serwisu za pomocą facebookowego konta – mówi Konieczny.
I wyjaśnia, że te rozwiązania są kuszące dla właściciela serwisu, bo oprócz szybkiego i bezpłatnego wzbogacenia strony o element społecznościowy dają coś jeszcze: - Dodatkowo, właściciel serwisu otrzymuje charakterystykę odwiedzających go internautów: w jakim są wieku, jakie znają języki i z którego miasta serwis jest najchętniej odwiedzany. Tego typu informacji nie dostarczają żadne usługi "monitorowania i statystyk".
Ty „lubisz”, oni prowadzą biznes
- 500 milionów użytkowników - szacowany miliard dolarów zysku w 2010 roku - 70 języków - 25 miliardów informacji miesięcznie - miliard zdjęć tygodniowo facebook w liczbach
Jest jeszcze magiczny przycisk „Lubię to”. Od pewnego czasu można znaleźć go przy artykułach albo produktach na 100 tysiącach stron, które już zdążyły zamontować Open Graph. - Dzięki przyciskowi „Like” można łatwo zebrać to, co ludzie lubią i rekomendują innym. - A wiadomo, że rekomendacje od najbliższych najsilniej wpływają na nasze wybory towarów, miejsca spędzenia wakacji, czy filmu, który obejrzymy w kinie. – tłumaczy Marczak. - Ten ruch ze strony Facebooka był bardzo dobry. Jedyne potknięcie wiąże się tu właśnie z prywatnością, może za szybko chcieli pójść tu do przodu.
Zagalopowanie się serwisu zaniepokoiło instytucje rządowe - m.in. europejskie władze ds. ochrony danych i senatorów USA, którzy uznali, że Facebook ujawnia zdecydowanie zbyt dużo informacji prywatnych, nierzadko także bez wiedzy i udziału internautów. Do tego okazuje się, że zgodnie z obliczeniami podanymi przez dziennik "New York Times", regulamin i polityka prywatności Facebooka jest obecnie dłuższa niż Konstytucja Stanów Zjednoczonych.
- Ten serwis zawsze informuje o zmianach w ustawieniach czy polityce prywatności. Problem w tym, że forma tej informacji często pozostawia wiele do życzenia. – komentuje to Piotr Konieczny i wyjaśnia: - Facebook robi wszystko, żeby kontrowersyjne zmiany przechodziły bez echa. W końcu im mniej osób się o nich dowie, tym mniej zmieni swoje ustawienia na bardziej restrykcyjne, i tym więcej informacji Facebook będzie mógł przekazać reklamodawcom, zwiększając skuteczność reklamy.
Konieczny nie ma wątpliwości, skąd takie praktyki: - Chodzi o biznes. Facebook jak na razie nie zbiera danych, żeby szpiegować, czy w inny sposób represjonować swoich użytkowników. Jego celem jest zbudowanie profilu reklamowego danej osoby i określenie, czy będzie ona w stanie kupić produkt firmy X lub Y. Pokazanie odpowiedniej, skierowanej reklamy grupie osób, które są potencjalnie zainteresowane danym produktem, znacząco zwiększa zwrot z kampanii reklamowej.
„Wycofujemy się”
Po tym wszystkim krytycy musieli przecierać oczy ze zdumienia, gdy najpierw Zuckeberg napisał w „Washington Post”, że „podczas wprowadzania zmian w ostatnich miesiącach zostały popełnione pewne błędy”, a w środę ogłosił, że serwis w najbliższych tygodniach wymieni swoje ustawienia prywatności na znacznie łatwiejsze i przejrzyste. Wycofa też najbardziej kontrowersyjne z nich. Będziemy mogli m.in. zachować tylko dla siebie naszą listę znajomych i zainteresowania oraz łatwiej blokować zewnętrznym aplikacjom dostęp do danych.
Nie wiadomo, co skłoniło Zuckerberga do zmiany decyzji. Choć zaprzecza, że jakikolwiek wpływ miała tu inicjatywa zbiorowego opuszczania Facebooka, to może wystraszył się ostatnich badań firmy Sophos, która sprawdziła, że 60 proc. użytkowników jest skłonna odejść z serwisu w obawie o swoją prywatność.
A może ten odwrót związany jest z rosnąca pozycją serwisu w biznesie? - Narastająca wokół ustawień prywatności dyskusja jest niewątpliwie problemem dla Facebooka. Serwis będzie musiał coś z tym zrobić, niezależnie od przekonań Zuckerberga. Jeśli on nie zareaguje, to najprawdopodobniej zareagują inwestorzy, chcący poprawić wizerunek serwisu – mówił jeszcze przed wczorajszą zapowiedzią zmian Konieczny.
Po wpadkach do celu
Póki co, wszystko, co dzieje się z tym serwisem teraz i tempo tych wydarzeń wydają się prostą droga do giełdy. Facebook giełda
Grzegorz Marczak z „Antyweb” podejrzewa jednak, że kompromisy Zuckerberga i jego partnerów nie muszą oznaczać ostatecznej wygranej użytkowników: - Zrobili dwa kroki do przodu jeśli chodzi o swoje plany, a teraz zrobią krok do tyłu, ale to nie znaczy, że za chwilę nie wykonają kolejnego kroku w przód.
Tym bardziej, że kłopoty serwisu wydają się być kroplą w morzu na tle krzywej jego wzrostu, która rysuje przed nim świetlaną przyszłość. - Trzeba się liczyć z tym, że jeszcze 3 do 5 lat Facebook będzie rozwijał swój produkt jako narzędzie społecznościowe, a następnym krokiem może być wejście na giełdę – wskazuje Marczak – A wtedy skupi się na priorytetach innych niż rozwój, takich jak raportowanie wyników czy nowe źródła dochodów. Póki co, wszystko, co dzieje się z tym serwisem teraz i tempo tych wydarzeń wydają się prostą droga do giełdy.
Legenda ogłasza: „Mark należy do dobrych gości”
Niezależnie od tego, czy świat jest jeszcze niegotowy na rewolucję Facebooka, to, jak poradził sobie z tym Zuckerberg, przechodzi powoli do legendy. Jego słowa pokory zrobiły wrażenie nawet na samym szefie Microsoftu Stevie Ballmerze.
– Źli goście. to źli goście, jasne? Ale są też goście, którzy chcą wdrażać innowacje i robić ciekawe rzeczy w najbardziej złożonych mechanizmach. To jest trudne. Mark należy do dobrych gości. Czy mają jakieś problemy? Jasne, całą masę, możecie z nimi o tym porozmawiać. Twórcy Facebooka starają się uczynić komunikację i zarządzanie prywatnością sztuką i tak to u nich działa. A jeśli ludzie nie chcą się bawić w ich piaskownicy, to już ich sprawa – komentuje legenda. I to jest dopiero historia na film.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Facebook