Styczniowe spadki na giełdzie odbiły się nie tylko na portfelach inwestorów. Pracownicy banków już nie przekonują swoich klientów do lokowania oszczędności w ryzykowne fundusze akcyjne - czytamy na portalu "Rzeczpospolitej". Coraz częściej proponują im lokaty.
Jeszcze w czerwcu ubiegłego roku, tuż przed rozpoczęciem spadków na giełdzie, pracownicy banków mocno zachwalali swoim klientom najbardziej ryzykowne fundusze akcyjne. Pokazywali wówczas niesamowicie wysokie zyski, ale nie mówili o łączącym się z giełdą ryzyku.
– Decyzja klientów jest podejmowana niezależnie od rekomendacji dystrybutorów. Klienci zafascynowani historycznymi stopami zwrotu stopniowo wybierali coraz więcej funduszy ryzykownych. Trudno mówić o rekomendacjach, gdy w grę wchodzą emocje. W chwili obecnej inwestorzy są bardziej wrażliwi na ryzyko, a dystrybutorzy nadal starają się proponować fundusze, uwzględniając profil ryzyka danego klienta – broni banków Beata Artemska, członek zarządu AIG TFI.
Szczęście w nieszczęściu Pracownicy banków rozmawiają teraz z klientami zupełnie inaczej, niż jeszcze kilka miesięcy temu. Większość z nich w zetknięciu z początkującymi inwestorami, którzy zastanawiają się, co zrobić z nadmiarem gotówki, najpierw informuje o rodzajach funduszy i jakie ryzyko się z nimi wiąże. Decyzję i odpowiedzialność za nią zostawia inwestującym.
Zdaniem prof. Leszka Pawłowicza, dyrektora Gdańskiej Akademii Bankowej, sposób informowania o potencjalnych zyskach i ryzyku związanym z danym produktem finansowym powinien być uregulowany. Dotyczy to zarówno funduszy, jak i lokat oraz kredytów hipotecznych. – Sprzedawcy powinni mieć kwalifikacje dotyczące tego, jakie ryzyko towarzyszy sprzedawanym produktom – mówi Pawłowicz. I dodaje: – Nie może być tak, że osoby pracujące w biurach maklerskich muszą mieć kwalifikacje, a pracownicy np. pośredników finansowych już nie.
Źródło: Rzeczpospolita
Źródło zdjęcia głównego: TVN24