Odbiorcy rosyjskiego gazu w Europie coraz głośniej protestują przeciw stosowanej przez Gazprom zasadzie "take or pay", która każe im płacić kary za zakontraktowany, a nieodebrany gaz. - Rosjanie nie płacą za gaz, którego nie odbiorą z Turkmenistanu - argumentują.
Gospodarka w kryzysie nie potrzebuje tyle paliwa, co w czasie prosperity. Dlatego popyt na surowce energetyczne spada. W pierwszym półroczu tego roku dostawy rosyjskiego błękitnego paliwa do Europy spadły o 29 proc. - do 46 mld metrów sześciennych.
Mimo to koncerny będą musiały zapłacić za tyle gazu, ile mają w umowie - nawet jeśli gazu nie odebrały. Gazprom stosuje bowiem zasadę "take or pay" ("bierz lub płać"), która nakłada kary za zakontraktowany, ale nieodebrany gaz. Jak podaje rosyjski dziennik "Kommiersant", tylko w wypadku jego trzech największych partnerów: niemieckiego E.ON, włoskiego Eni i tureckiego Botas kary umowne mogą wynieść łącznie 2,8 mld dolarów.
"To nieuczciwe"
Zachodnie koncerny nie chcą jednak płacić kar umownych, argumentując, że sama Rosja też nie płaci ich Turkmenistanowi, choć wiosną zmniejszyła o 90 proc. import surowca z tego środkowoazjatyckiego kraju.
Przywołują też przykład Ukrainy, która w tym roku zredukowała zakupy gazu w Rosji z 40 mld metrów sześc. do 33 mld metrów sześc., a wobec której Putin osobiście zawiesił zasadę "take or pay".
Reprezentanci zachodnich koncernów zwracają również uwagę, że handlując paliwem na giełdach Unii Europejskiej - na których ceny są ponad dwa razy niższe od tych zapisanych w wieloletnich kontraktach - rosyjski monopolista stosuje wobec nich dumping, narażając na straty.
Źródło: PAP, lex.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24