Opłaty za wodę dla energetyki czy hodowców ryb znajdą się w rozporządzeniu, a nie w treści ustawy Prawo wodne - mówi wiceszef Ministerstwa Środowiska Stanisław Gawłowski. Resort chce, by elektrownie płaciły za wodę w zależności od ilości wyprodukowanej energii, a hodowcy - od powierzchni stawów.
Wprowadzenia takich opłat wymaga od Polski unijna Ramowa Dyrektywa Wodna. Jednak jeśli Europejski Trybunał Sprawiedliwości zakwestionuje te przepisy, Polska ma się z nich wycofać.
Bez żadnych uwag
Gawłowski poinformował, że w czwartek założeniami do nowego Prawa wodnego ma zająć się Komitet Stały Rady Ministrów. - Założenia są przedyskutowane, więc zakładam, że żadnych uwag ministrowie nie będą wnosić. Oznacza to, że jest duża szansa, aby na najbliższym posiedzeniu rząd mógł przyjąć gotowe założenia - powiedział. Zapewnił, że projekt nowej ustawy byłby gotowy do końca roku, a nowe przepisy mogłyby zacząć obowiązywać od stycznia 2016 roku.
Ustawa ma m.in. implementować do naszych przepisów kontrowersyjny art. 9 Ramowej Dyrektywy Wodnej, który stanowi, że wszyscy korzystający z wody mają za to płacić. - Komisja Europejska nie zostawia tu możliwości odwrotu - podkreślił wiceminister. Sposób naliczania opłaty miałby się jednak znaleźć nie w samej ustawie, a w rozporządzeniu do niej.
Gawłowski zadeklarował, że system poboru opłat, jaki zaproponuje resort środowiska, nie będzie nadmiernie obciążający dla podmiotów nimi obłożonych. - Nie chcemy robić krzywdy ani energetyce, ani hodowcom ryb. Nie będziemy w znaczący sposób dodatkowo obciążać ich działalności gospodarczej, ale musimy wypełnić przepisy unijne. Pobór opłat ma być też jak najbardziej sprawiedliwy - dodał. Obecnie energetyka jak i hodowcy są wyłączeni z takich opłat. Największe firmy energetyczne płacą za korzystanie w wody, ale jest to wynik umów, a nie nakazu.
Szukanie optymalnych sposobów
Wiceminister powiedział, że energetyka wodna najprawdopodobniej byłaby obciążona progresywno-degresywną opłatą w zależności od ilości wytworzonej energii. W przypadku hodowców ryb opłata miałaby być zależna od powierzchni stawów. Zwrócił uwagę, że np. w przypadku hodowców karpi zastosowanie opłaty liczonej według wykorzystanej ilości wody, byłoby dla tej branży "zabójcze". - Szukamy, w porozumieniu z przedstawicielami branż, najbardziej optymalnych sposobów naliczania opłat - podkreślił. Gawłowski dodał, że analogicznie, tyle że od powierzchni pola, miałaby być naliczana opłata dla rolników korzystających z rzek do nawadniania swoich areałów. Wiceminister zapewnił, że jeżeli Europejski Trybunał Sprawiedliwości uzna, iż nakładanie takich opłat jest niezasadne, przepisy zostaną zmienione. Niektóre landy niemieckie zostały pozwane w tej sprawie przed ETS przez KE. Twierdzą one, że obywatele powinni płacić tylko za pobieranie wody w ramach systemów wodno-kanalizacyjnych. Pozostałe systemy powinny być zwolnione z opłat, bo w taki czy inny sposób woda po wykorzystaniu wraca do środowiska.
Prace trwają dwa lata
Prace nad nowym Prawem wodnym, które ma całościowo zreformować sposób zarządzania wodami w Polsce, trwają w resorcie środowiska od przynajmniej dwóch lat. Głównymi celami nowych przepisów ma być dostosowanie polskiego prawa do wymogów europejskich (dyrektywa wodna i powodziowa) oraz ujednolicenie zarządzania zasobami wodnymi w Polsce. Nowemu prawu przyświeca zasada "jedna rzeka - jeden gospodarz". Resort wskazuje, że obecnie problemem jest podział kompetencji przy utrzymaniu infrastruktury wodnej. Chodzi o to, że różne instytucje odpowiadają za różne fragmenty rzeki - nurt czy wały. Taka sytuacja może powodować komplikacje np. w przypadku powodzi czy remontów infrastruktury przeciwpowodziowej. Po zmianie kompetencje zarządcze przejmą zarządy dorzecza (Odry i Wisły) lub marszałkowie województw, w zależności od rangi rzeki. Zlikwidowanych zostanie siedem Regionalnych Zarządów Gospodarki Wodnej oraz osiem Urzędów Żeglugi Śródlądowej. W ich miejsce powołanych zostanie sześć urzędów gospodarki wodnej. Będą one odpowiadały za administrowanie wodą, czyli m.in. wydawanie decyzji wodnoprawnych, realizowanie planów gospodarowania wodami, nadzór nad wykonywaniem decyzji oraz za realizację zadań związanych z żeglugą śródlądową (np. utrzymywanie torów wodnych czy rejestrację statków rzecznych).
Bilansowanie zasobów
Gawłowski podkreślił, że szczególnym zadaniem urzędów będzie bilansowanie zasobów wodnych. - Obecnie pozwolenia wodno-prawne np. na zakładanie stawów rybnych, wydają starostowie. Często nie sprawdzają zasobów i zdarzają się takie sytuacje, w których hodowca prowadzący działalność w dole rzeki po prostu nie ma wody. Bo instalacje - stawy powyżej - tę wodę już wykorzystały. Zawsze kiedy myślimy i mówimy o wodzie, musimy pamiętać, że Polska nie jest zbyt zasobnym krajem w wodę. Musimy racjonalnie i oszczędnie nią gospodarować - zaznaczył. Zasoby wodne w Polsce przypadające na jednego mieszkańca są mniejsze niż w krajach sąsiednich i znacznie niższe niż średnia europejska. Z danych Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej wynika, że na jednego mieszkańca Polski przypada średnio ok. 1580 metrów sześciennych wody na rok, a średnie zasoby na jednego mieszkańca Europy to 4560 metrów sześciennych na rok.
Autor: ToL / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu