Już za dwa dni banki muszą dać klientom prawo wyboru: na spłatę kredytu walutę będzie można przynieść z kantoru lub innego banku. To wynik regulacji Komisji nadzoru Bankowego, która chce ograniczyć dotychczasową dowolność banków w ustalaniu kursów walut. Jednak taka procedura ne zawsze kredytobiorcom musi się opłacić - przypomina "Gazeta Wyborcza".
Wymiana złotych na waluty do spłaty kredytów hipotecznych jest dotąd dla banków prawdziwą żyłą złota. W kryzysie jeszcze bardziej rozszerzano tzw. spready - czyli widełki między ceną zakupu waluty i sprzedaży jej klientom. Millenium czy Getin Bank zarobiły na tym procederze aż po ok. 100 mln zł.
Ucieczka nie zawsze się opłaci, bo...
Jednak przed podjęciem decyzji o "walutowej wolności", należy sprawdzić swoją umowę kredytową i tabele opłat bankowych. Bo - jak się okazuje - niektórzy mogą na tym stracić.
Po pierwsze - niektóre banki nie próbują zarabiać na walucie i oferują ją klientom po kursie NBP. Często też różnica między kursem w banku i kantorze jest tak niewielka, że szkoda czasu na fatygę klienta.
Po drugie - większość banków wymaga podpisania specjalnego aneksu do umowy, który może słono kosztować - nawet do kilkuset zł. Po trzecie - nie opłaca się to klientom, którzy mają kredyty w bankach bez obsługi. Banki te mają kasy, ale nie przyjmują w nich franków szwajcarskich. Natomiast przesłaną walutę traktują jako przelew zagraniczny, co znacznie podraża koszty.
Po czwarte - pułapka może też tkwić w samym kantorze. Bo w placówkach tych może zwyczajnie zabraknąć franków. Duże zainteresowanie może też spowodować wzrost ceny waluty. A trzeba pamiętać, że taka zmiana warunków kredytu będzie obowiązywać do końca jego spłacania - czyli nawet kilkadziesiąt lat.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: TVN24