Szybkimi krokami nadchodzi 1 stycznia, kiedy w życie mają wejść nowe przepisy regulujące czas pracy lekarzy. Jeśli wejdą o obecnym kształcie - wielu placówkom służby zdrowia grozi paraliż. Czy rząd zdąży je zmienić?
W czwartek inicjatywę nowelizacji tych przepisów może podjąć sejmowa komisja zdrowia. Tego samego dnia odbędzie się też kolejne spotkanie przedstawicieli Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy z minister zdrowia Ewą Kopacz. Z kolei w piątek ma odbyć się nadzwyczajny zjazd tego związku, na którym lekarze zdecydują, czy wyrazić zgodę na prace ponad normę ustaloną w unijnych przepisach.
Do terminu wejścia w życie przepisów o czasie pracy lekarzy zostało już tylko kilka tygodni. Lekarze upatrują w nich szansy na podwyżki. Dyrektorzy szpitali mówią o konieczności przeorganizowania pracy i dodatkowych pieniądzach na ten cel.
Nie dłużej niż 48 godzin
Unijne przepisy, przyjęte przez Polskę w nowelizacji ustawy o Zakładach Opieki Zdrowotnej, mają wejść w życie 1 stycznia. Ograniczają one czas pracy lekarzy do 48 godzin tygodniowo. Zgodnie z tzw. klauzulą opt-out, lekarz będzie mógł pracować dłużej, nawet 72 godziny tygodniowo, ale musi się na to zgodzić i podpisać z pracodawcą specjalny kontrakt.
Przepisy mówią też o nieprzerywanym 11-godzinnym odpoczynku lekarzy. Prognozy wskazują, że w związku z tą zmianą czasu pracy, do wypełnienia grafików dyżurów w szpitalach może zabraknąć lekarzy.
By dostosować się do nowych regulacji, dyrektorzy mogą zaproponować lekarzom pracę na zmiany - z większą stawką za godziny nocne i prace w święta - albo kontrakty na dyżury.
Jak tłumaczy minister zdrowia Ewa Kopacz, resort chce dać takie instrumenty dyrektorom szpitali, by mogli sami zdecydować, jaka liczba lekarzy ma pracować na kontraktach, na zmianach, na mieszanych umowach.
- To co możemy zrobić, to ułatwić dyrektorom szpitali takie zarządzanie środkami z kontraktów, by mogli zapewnić 24-godzinną opiekę lekarską - uważa nowy prezes NFZ Jacek Paszkiewicz. Jego zdaniem można na przykład zliberalizować przepisy dotyczące obsady kadrowej na oddziałach szpitalnych.
Poprzedni rząd szacował, że wejście w życie nowych przepisów o czasie pracy będzie kosztować budżet państwa ok. 700-800 mln zł i zamierzał sfinansować to z przesunięcia środków z Funduszu Pracy. Obecny gabinet przyjmuje, że przy najczarniejszym scenariuszu koszty mogą sięgnąć nawet 5 miliardów złotych.
Czy Sejm zdąży?
Jeszcze w zeszłym tygodniu resort zdrowia chciał opóźnienia wejścia w życie nowych przepisów o pół roku, co umożliwiłoby dalsze prace nad nowelizacją przepisów. Warunkiem tej decyzji było jej zaakceptowania przez środowisko lekarskie. Gdy jednak ministerstwo uznało, że takiego przyzwolenia nie ma, z tych planów się wycofało.
Teraz resort będzie chciał szybko - przez inicjatywę posłów komisji zdrowia - znowelizować ustawę o czasie pracy i wyjaśnić znajdujące się w niej niejasności. Jeśli procedura odbędzie się szybko, a Senat nie wniesie do noweli poprawek, zaś prezydent jej nie zawetuje - ma ona szansę wejść w życie z początkiem nowego roku.
Tymczasem lekarze traktują nowe przepisy jako sposób osiągnięcia poziomu płac, jakiego nie udało im się wywalczyć w czasie strajków w połowie tego roku. - Może udałoby się przekonać lekarzy do tego, aby odsunąć w czasie termin wejścia w życie ustawy, gdyby rządzący przedstawili wiarygodny program dochodzenia płac lekarzy do oczekiwanego poziomu - napisał na stronach internetowych OZZL szef związku Krzysztof Bukiel.
Źródło: PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl